Jak wielu przypadkowych członków przypadkowego społeczeństwa mam w domu telewizor. Zazwyczaj jestem widzem aktywnym, czyli w momencie kiedy zaczyna się blok reklamowy szybko przeskakuję na inny kanał. Ale niekiedy używam telewizora w charakterze rozpraszacza uwagi w czasie, kiedy zajmuję się czymś innym. W takich chwilach staję się nieco przymusowym reklamożercą. Zawsze wtedy przypomina mi się opis, który znalazłem w książce "Paradoksy młodszego patriarchy" Eleonory Ratkiewicz :
Siedzi, nóg nie podwija i nie krzyżuje, lekko się pochylił ku nam, ręce rozłożone... do licha, nie tylko rozłożone, ale też dłonie otwarte ku górze. Taka otwarta i ufna poza. [...] Oczy szeroko otwarte. I ruchy aż wołające, żeby mu zaufać. Kogo on mi przypomina? [...] Tego handlarza końmi na targowisku. Próbował mi sprzedać dwudziestoletniego wałacha jako dwuletniego źrebca.
Coś jest ze mną nie w porządku, ponieważ zaczynam się rozglądać za umierającą chabetą, którą ktoś właśnie próbuje mi wcisnąć, za każdym razem kiedy widzę uczciwego, szczerego i pełnego dobrych chęci człowieka, przekonującego mnie wykupienia NAJlepszego pakietu ubezpieczeniowego bądź wzięcia NAJtańszego kredytu, dzięki któremu będę mógł sobie pozwolić na coroczną, obowiązkową wymianę lodówki, pralki i maszynki do golenia na nowszy, jeszcze DOSkonalszy model.
A przecież właśnie dzięki temu moje puste i godne pożałowania życie nabrałoby sensu, zaczęłyby się za mną uganiać w celach niedwuznacznie niedwuznacznych kobiety piękne i mądre niczym sama Jolanta Rutowicz, a włos mój siwy i przerzedzony stałby się bujny i lśniący niczym najpiękniejsze łany pszenicy durum. Moje niezdiagnozowane jeszcze zaburzenie nie tylko nie pozwala mi skorzystać z tych dobrodziejstw, ale co gorsza sprawia, że kiedy widzę oszałamiającą blondynkę doznającą wręcz orgazmicznej przyjemności w czasie delektowania się CHRUpiącym wafelkiem, oblanym nieziemską mleczną czekoladą, zaczynam odczuwać obrzydzenie do słodyczy. To właśnie w ten sposób przekonałem się o swojej alergicznej reakcji na marketingowy przekaz: jakaś kampania reklamowa sprzed kilku lat obrzydziła mi moje ulubione batoniki Milky Way. Po rozmowie z ojcem, w trakcie której opowiedział mi o swoich przeżyciach podczas mitingu jakiejś sieci sprzedaży bezpośredniej, zacząłem się zastanawiać, czy nie jest to jakieś zaburzenie genetyczne, które dotknęło moją rodzinę. Ale wczoraj rano, czytając bloga znajomej przekonałem się, że nie tylko ja cierpię na to wstydliwe schorzenie. Jeśli jest to choroba powszechna, to może NFZ finansuje już jej leczenie?
Na razie próbuję sobie radzić sposobami domowymi i nawet osiągam niejakie sukcesy. Dzięki temu nie zmieniłem banku, w którym mam konto, choć jego kampanie reklamowe wskazują, że klientów szukają wśród jedzących zupę widelcem, ani nie porzuciłem sieci komórkowej, choć jej spoty wywołują u mnie odruch wymiotny, a nawet udaje mi się wciąż używać tych samych, sprawdzonych środków czyszczących, mimo że ostatnio pełno ich w telewizji. Metoda, którą stosuję polega na oddzieleniu reklamy jako przejawu twórczości od reklamowanego produktu. Dzięki temu mogę się delektować reklamowym spotem jako dziełem sztuki, nie bojąc się, że doświadczenie to obrzydzi mi korzystanie z jakiegoś produktu, do którego jestem już przekonany.
Takie podejście pozwoliło mi również na głębsze zrozumienie twórczego przekazu. Do tej pory myślałem, że masowe wykorzystywanie w reklamówkach aktywnych lub też wykopanych z artystycznego zapomnienia kabareciarzy, czy też modne ostatnio obalanie finansowych lub innych mitów, jest objawem głodu pomysłów, którego nie zaspokoi nie tylko lodówka, ale nawet cały kontener mlecznych kanapek demolujący biura reklamowych agencji. Głodu, który branża reklamowa usiłuje ugasić na drodze swoistego autokanibalizmu, którego objawem jest sprzedawanie jako nowych i świeżych konceptów, co najmniej kilkukrotnie odgrzanych i przeżutych, lub nieustanne reanimowanie kampanii, którym powinno się już dawno pozwolić umrzeć naturalną śmiercią. Teraz jednak rozumiem, że jest to przejawem ponowoczesnej gry konwencjami, na razie wciąż nieśmiałej, szukającej jeszcze odniesień poza dziedziną reklamy. Jednak dynamiczny rozwój tej gałęzi sztuki pozwala przypuszczać, że już niedługo zostanie osiągnięty ideał: reklama o reklamie w reklamie w ramach reklamy. I może nawet uda się w nią wcisnąć jakąś aluzję do zachwalanego produktu.
Jak to niezdiagnozowane? Toż to zaburzenia przystosowania w najczystszej postaci, zwane inaczej zaburzeniami adaptacyjnymi! Kod według ICD10, czyli Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób - F 43! ;) Pan nie umie po prostu dostosować się do realiów współczesnego świata, nie uczestniczy w napędzanej reklamami konsumpcji, ba! reaguje niechęcią, niesmakiem czy obrzydzeniem, no aspołeczna jakaś jednostka. I trudny target dla marketingowców, klient świadomy i zdystansowany to nie jest to, co marketingowe tygrysy lubią najbardziej. Klien powinien być entuzjastyczny, a nie sceptyczny. Nie dziwi zatem pańskie poczucie osobistego dyskomfortu w kontakcie ze spotami, banerami, billboardami. Może chciałby pan uczestniczyć w zajęciach grupy wsparcia dla podobnie nieprzystosowanych? ;)
OdpowiedzUsuńps. Przypomina mi się powieść "Robot" Adama Wiśniewskiego-Snerga. Poza innymi ważnymi wątkami, obecny jest tam ten, że Obcy, Oni, za pomocą tworzenia potrzeb (nie dajmy się nabierać na stwierdzenie, że na potrzeby się odpowiada, potrzeby się kreuje) uzyskali kontrolę nad ludźmi i odwrócili ich uwagę od tego, co się dzieje, a działo się żerowanie na umysłach. Ludzie zajęci zakupami, korzystaniem z usług, histerią konsumpcyjną są łatwiejsi do użycia. Wizja Snerga realizuje się właśnie.
Dziękuję bardzo, teraz już wiem, na co cierpię (choć podejrzewam, że po dokładniejszym badaniu okazałoby się, że mój przypadek jest znacznie cięższy). Grupa wsparcia jak najbardziej, byle bez głębokiej psychoterapii, bo mam taką jakąś awersję - oczywiście pod warunkiem, że zapłaci za nią NFZ. Czyli grupy wsparcia nie będzie :(, a mogło być tak miło.
OdpowiedzUsuńA jeżeli chodzi o konsumpcję, to jak najbardziej uczestniczę, pozwalając sobie czasem na dość ekstrawaganckie zachcianki. Ale konsumuję to, na co mam ochotę, a nie to, co ktoś usiłuje mi wcisnąć. I jest mi z tym całkiem dobrze :)
Fakt, że konsumujesz to, na co masz ochotę, a nie to, co podsuwają Ci reklamy, stanowi o tej zasadniczej różnicy, z powodu której dla świata reklamy jesteś nie tylko stracony, ale wręcz niepożądany. Konsument świadomy ma bowiem przykry zwyczaj: zastanawia się, zadaje pytania, bywa nawet, że podejmuje decyzje! A nie o to w tym wszystkim chodzi ;) Konsument ma przeżuwać podawana papkę bez żadnej samodzielnej refleksji i stanowić odpowiednik gęsi tuczonej na wątróbkę. Mówiąc brutalnie, powinien zeżreć wszystko, ale to wszystko, co reklamowane. Klient świadomy to klient niebezpieczny. Bo dokonuje wyborów i owe refleksje posiada. Brrrr! ;)
OdpowiedzUsuńKlienta - gęś trzeba sobie oczywiście wychować i zabrać się do tego odpowiednio wcześnie. Studiowałeś to samo co ja, więc nie będę tłumaczyła, co to jest desensytyzacja. Należy ją po prostu rozpocząć od jak najmłodszych lat: wtedy NAJlepszy pakiet ubezpieczeniowy, NAJtańszy kredyt i erotycznie CHRUpiący wafelek nie wywołają nawet mrugnięcia okiem. Klientowi tak spreparowanemu można wygenerować potrzeby posiadania wymienionych dóbr, bo o własnych nie będzie miał pojęcia. A konsument nie mający pojęcia i rozeznania jest klientem idealnym.
Reasumując: no, nie nadajesz się na idealnego konsumenta ;)
Chciałbym, żeby to było takie proste :). Gdybym był takim świadomym konsumentem, po zakupach w markecie wynosiłbym mniej towarów w torbie. Również bez zakupu niektórych elementów wyposażenia turystycznego, czy nieco ekstrawaganckich wydatków na trunki i inne radości podniebienia mógłbym się obejść. Wydaję dużo na konsumpcję, ale rzeczywiście w większości na to, na co mam ochotę. Bardziej natomiast interesuje mnie w tym momencie efekt zniechęcania przez reklamę - biorący się często ze zbyt nachalnego i prymitywnego stosowania w psychologii w reklamach: "autorytety" ociekające "uczciwością" i "szczerością", "niedostrzegalne" podkreślanie kluczowych fraz akcentem, "modelowe" rodzinki itp. Już od dawna nie mam nic do czynienia z psychologią, a reaguję na to alergicznie. I chyba nie tylko ja.
OdpowiedzUsuńEfekt zniechęcania przez reklamę ma kilka źródeł (na podstawie moich obserwacji):
OdpowiedzUsuń- nachalność reklam (hałaśliwe spoty, banery na pół kamienicy);
- brak pomysłu autorów reklam na dowcipny, ciekawy scenariusz, co skutkuje schematycznością, banałem i nieustannym wrażeniem deja vu;
- traktowanie odbiorców jak kretynów i prostaków, którzy aluzji lub przymrużenia oka nie pojmą, a więc łopatologia i naiwność w reklamach;
- nadmiar: bloki reklam w ilości hurtowej np. podczas oglądania filmów;
- i oczywista, oczywistość: brak rzetelności.
"Autorytety", odwoływanie się do stereotypów, popędzanie (bo już już koniec promocji), porównania z produktem gorszym (jakże częste przy proszkach do prania) to nie tyle przykłady stosowania psychologii, co dowód, że autorzy reklam owszem przeczytali podręcznik Roberta Cialdiniego "Wywieranie wpływu na ludzi", ale zakładają, że nikt inny nie przeczytał i się nie domyśli, co chcą mu zrobić z mózgu, a także o ich przekonaniu, że manipulowanie ludźmi jest proste. Nie jest. Nie tylko dlatego, że sztandarowy dla świata reklamy Cialdini to nie cała psychologia ;)
Cialdiniego nie przeczytałem (i raczej nie przeczytam, bo mi się nie chce), ale mogę być wyczulony na manipulację z racji doświadczenia w pracy w kontakcie z ludźmi. Ale mój ojciec, który nigdy nawet nie otarł się o psychologię, na spotkaniu agitacyjnym jakiejś sieci sprzedaży nie tylko w trakcie reagował na nią niechęcią, ale później był w stanie zidentyfikować na czym polegały konkretne techniki. Przy czym reakcja podczas spotkania była wcześniejsza od świadomej refleksji, a analiza nastąpiła dopiero później. Zastanawia mnie, co jest źródłem takiej odruchowej odporności, tym bardziej że moja reakcja na reklamę również poprzedza analizę. Zastanawia mnie, czy takie nachalne stosowanie manipulacji nie działa jak swoista szczepionka. Ciekawe, czy są jakieś badania, które zajmują się tym tematem.
OdpowiedzUsuńInna sprawa, to reklama internetowa. Zastanawia mnie, jaka jest jej skuteczność. Znów opieram się głównie na swoich doświadczeniach, z których wynika, że nie powinna być zbyt duża. Pływające reklamy wycina u mnie firewall, zagnieżdżone w stronie ignoruję (bo nie przeszkadzają mi na tyle, żeby chciało mi się pod tym kątem konfigurować firewalla lub Adblock w Firefoksie), a spam i mailingi reklamowe lądują automatycznie w folderach "Niechciane" w programie pocztowym, skąd muszę je jedynie co jakiś czas usunąć.
Internetowe reklamy omijam szerokim łukiem, co bywa trudne, bo niektóre nachalnie pchają się przed oczy i usiłują zajmować cały ekran. Wywołuje to u mnie natychmiastowy efekt antyreklamowy. Spamu zaś nie wyrzucam od razu, bo bywa źródłem scenek ;)
OdpowiedzUsuńNie znam żadnych badań na ten temat. Ale pomijając badania, mogę pokusić się o domysł: może to taki zwyczajny, niedefilniowalny instynkt, który nie wszyscy zatracili, a który ostrzega przed oszustwem, zagrożeniem itp. Taki mix doświadczenia i czujności.
W Chrome nie ma jakichś dodatków do blokowania takich pływających reklam?
UsuńAle z drugiej strony dzięki reklamom mamy darmowe konta pocztowe, blogi, wyszukiwarki, więc może należy utwierdzać reklamodawców w przekonaniu, że reklamy są skuteczne ;). Jeżeli zaś chodzi o spam i mailingi reklamowe, to w zeszłym roku wszedłem poprzez linki z takich maili na cztery strony. Dwa razy była to strona firmy w której mam kartę stałego klienta (Vistula, którą całkiem świadomie podlinkowałem w "Sprzedawcach") i po otrzymaniu maila postanowiłem sprawdzić ich nowe promocje, raz akurat szukałem podobnego towaru do oferowanego w mailu, zaś kolejny tak bardzo urzekł mnie swoją głupotą (oficjalny mailing rozsyłany bodajże przez Onet na zlecenie jakiejś firmy), że nie mogłem się powstrzymać. Przy czym ani razu nic nie kupiłem. Podejrzewam, że w taki sam sposób zachowuje się większość ludzi, którzy nie czerpią takiej złośliwej satysfakcji z robienia spamerów w konia jak Ty.
Tak, wiem... Jestem pod tym względem przypadkiem szczególnym... Ale to dlatego, że wychodzę z założenia, że jeśli będę czegoś potrzebowała, to sama to znajdę i sama po to sięgnę. I nie lubię natrętów: pewną firmą zajęłam się za trzecim razem ;)
UsuńChyba będę musiał znów na jakiejś stronie albo grupie dyskusyjnej wystawić jeden adres mailowy botom na żer, bo już prawie nie dostaję prawdziwego spamu, tylko mailingi reklamowe wysyłane przez dostawców kont. Tyle ciekawych ofert mnie omija :( (najbardziej brakuje mi chyba propozycji powiększenia piersi).
UsuńWstaw, wstaw, kiedy umiejętnie się z tym obchodzić, jest niezły ubaw.
Usuńps. A ja od czasu do czasu dostaję oferty powiększenia penisa. Odpisałam, że bardzo chcę, no ale nie doczekałam się odpowiedzi...