Niedawno rozpocząłem poranne spotkanie z telewizją informacyjną od zapoznania się z wyjaśnienieniami, jakie wicekomendant Policji Andrzeja Rokita składał przed komisją sejmową w sprawie głośnej pomyłki antyterrorystów w Katowicach (jej treść odpowiada praktycznie artykułowi ze strony TVN24). Wyjaśnienia te skupiły się na powodach pomylenia adresów, pomijając samo zachowanie komandosów podczas interwencji. Kiedy pierwszy raz usłyszałem o tej sprawie, od razu przypomniało mi się nagranie z 11 listopada, na którym widać policjanta po cywilnemu, który najpierw traktuje gazem a następnie kopie jakiegoś człowieka. Wkrótce kolejny powala na ziemię i przytrzymuje kopanego. A jedyną reakcją innych policjantów na tą sytuację jest niedopuszczenie do jej dalszego filmowania. W doniesieniach mediów można znaleźć inne opisy takich zachowań stróżów porządku publicznego (np. złamany kręgosłup po innej pomyłce antyterrorystów, czy efekt wieczornego imprezowania w Żarach). W tym kontekście przerażająco brzmi wypowiedź byłego członkach policyjnych jednostek specjalnych:
Pamiętam, jak kilka lat temu zatrzymywaliśmy na zlecenie CBŚ
pewnego dilera narkotykowego. Okazało się jednak, że w jednej klatce
mieszkali dwaj "pacjenci" o tych samych nazwiskach. I wskazano nam
błędnego. Kiedy wywaliliśmy mu drzwi taranem, wyskoczył na nas i
próbował wypchnąć. Dostał więc straszny łomot, a potem go tylko
przeprosiliśmy i wszystko rozeszło się po kościach. (katowice.gazeta.pl).
Pokazuje ona, że w policji panuje przyzwolenie na tego rodzaju zachowania, a usprawiedliwianie ich tym, że policjanci odreagowywali stresującą służbę sugeruje, że stawiają się ponad przypadkowymi członkami przypadkowego społeczeństwa. Czy gdybym po wyjściu z pracy spuścił łomot staruszce albo skopał jakiegoś dzieciaka, to policjanci również usprawiedliwialiby moje zachowanie stresem? Czasem także wychodzę z roboty potężnie wkurzony i też mogłaby mi przyjść ochota na rozładowanie się przez skatowanie kogoś słabszego.
Nie twierdzę, że jest to normalne postępowanie wszystkich policjantów. Przypominają mi się w tym momencie różne moje spotkania ze stróżami prawa (na szczęście nie miałem do czynienia z antyterrorystami). Jako pierwsze wróciły oczywiście wspomnienia doświadczeń negatywnych. Zwłaszcza jedno, kiedy prawdopodobnie jedynie niezdrowa ciekawość uratowała mnie przed solidnym wpier... chciałem napisać, przed użyciem wobec mnie środków przymusu bezpośredniego. Po prostu nie podejrzewałem, że kulturalne okrzyki "Stój, kurwa, stój. Do ciebie gnoju mówię, stój" są wezwaniem do zatrzymania się w celu wylegitymowania i kontroli. Odwróciłem się tylko dlatego, że chciałem zobaczyć rozróbę rozgrywającą się za moimi plecami. Zamiast tego ujrzałem dwudziestoparoletniego "twardziela" zmierzającego w moim kierunku z ręką na służbowej pałce. Zapewne pozwolił sobie na takie odzywki zmylony moją dość mocno spłowiałą kurtką z demobilu i plecakiem noszącym ślady licznych wędrówek, ponieważ po moim żądaniu, by podał mi imię, nazwisko i numer służbowy, bo chcę napisać na niego skargę, zrobił się znacznie sympatyczniejszy. A jego starszy kolega, który podchodząc do nas, usłyszał o czym rozmawiamy, mógłby wręcz kandydować do nagrody gentlemana roku. A ja potem zastanawiałem się, czy gdybym się wtedy nie obrócił, to dostałbym tą pałą w łeb za próbę ucieczki i czynny opór wobec funkcjonariusza na służbie.
Podobnie zareagowało dwóch innych umundurowanych chamów, którzy postanowili przyłapać potencjalnego włamywacza czekającego na przystanku na ostatni nocny autobus w stronę dworca PKP. Na moje wyjaśnienie, że "zawsze, kurwa, chodzę na włam w długim wełnianym płaszczu i lakierkach" (robię się mało sympatyczny, gdy mam poczucie, że ktoś mnie obraża), stracili ochotę do dalszej kontroli i sprawnie wrócili do radiowozu. O ile dobrze pamiętam, to takie szybkie przejście od próby poniżenia innych do uległości wobec kogoś, kto zachowuje się tak, jakby to on był ważniejszy, jest charakterystyczne dla osobowości autorytarnej. A ludzie o takiej osobowości są skłonni do agresji wobec tych, których uznają za gorszych od siebie lub takich, którzy nie pasują do ich stereotypów, przy jednoczesnej gotowości do bezkrytycznego podporządkowywania się władzy.
Na szczęście mam również inne doświadczenia z takich spotkań. Kiedyś po powrocie do Warszawy po dwóch miesiącach spędzonych na Mazurach zostałem skontrolowany w momencie, kiedy otwierałem nowiutki samochód znajomej. Nieogolony, ubrany w "najczystsze" ciuchy (spodnie właśnie tego dnia zdecydowanie dały mi do zrozumienia, że mają już dość dalszego noszenia) i odczuwający jeszcze wyraźne skutki pożegnalnej imprezy, wyglądałem podobnie od dworcowych meneli. A podchodzący do mnie policjant zaczął rozmowę od grzecznego "Dzień dobry panu, poproszę dokumenty do kontroli". W tym czasie drugi spokojnie odcinał mi najbardziej prawdopodobną drogę ucieczki.
Również próba ominięcia szerokim łukiem nieoznakowanego radiowozu czającego się w środku lasu na porzucających tam śmieci (byłem przekonany, że to jakaś parka szukająca odosobnienia, czyli chłopaki byli skutecznie zamaskowani), skończyła się prośbą o okazanie dokumentu tożsamości. A ponieważ nie zabrałem go na wczesnowiosenną wędrówkę po lesie, przeszliśmy do weryfikacji moich danych w systemie policyjnym, która ze względu na jakieś problemy z łącznością trochę się przeciągnęła. W czasie gdy jeden z policjantów zajmował się sprawdzaniem podanych przeze mnie informacji, drugi bawił mnie rozmową, która w dość nieoczekiwany sposób zdryfowała na temat form rozwoju duchowego. A przy tym mój rozmówca cały czas wyglądał na gotowego do działania, gdybym jednak okazał się poszukiwanym przestępcą.
Do bardzo miłych spotkań zaliczam również pewną wymianę zdań zakończoną sakramentalnym pytaniem: Czy akceptuje pan dwa punkty i mandat karny w wysokości 100 zł? Zaakceptowałem bez żadnych sprzeciwów, ponieważ rozmowę zaczęliśmy od sześciu punktów i 500 zł, przy czym moim zdaniem zasłużyłem sobie według ówczesnego taryfikatora na punkt mniej. Nie zdążyłem jednak zacząć się targować, bo po wysłuchaniu moich wyjaśnień na temat powodów popełnienia wykroczenia, oraz sprawdzeniu mojego aktualnego dorobku, policjanci sami zaproponowali obniżenie kary.
W innej sytuacji, której byłem jedynie obserwatorem, zaimponowała mi opanowaniem obsada radiowozu staranowanego przez samochód wymuszający pierwszeństwo na czerwonym świetle. Funkcjonariusze najpierw upewnili się, że pechowi piraci nie odnieśli żadnych poważnych obrażeń, a następnie jeden zaczął z nimi spokojną rozmowę, a drugi zabrał się za oznakowywanie miejsca wypadku.
Wspólnym elementem tych sytuacji był dla mnie spokój policjantów, wynikający według mnie z ich poczucia własnej kompetencji. Dzięki temu nie musieli sobie sztucznie dodawać znaczenia poprzez chamskie zachowanie, a mnie nie przyszłoby nawet do głowy, żeby im podskakiwać. Po pierwsze dlatego, że żadnej z nich nie czułem się niesłusznie atakowany, a po drugie sprzeczka z kimś, kogo otacza aura spokojnego zdecydowania jest bardzo niewdzięcznym zadaniem.
Kuba Jałoszyński, były dowódca oddziałów antyterrorystycznych, komentując sytuację w Katowicach, mówił o tym, że siły specjalne są szkolone do szybkiego, zdecydowanego i agresywnego działania. Trudno polemizować z argumentacją, że ma to na celu ochronę bezpieczeństwa interweniujących policjantów. Jeżeli jednak jest to rozumiane jako prawo do łamania ludziom kręgosłupów, sprzedawania "strzała na uspokojenie" zdenerwowanym kobietom, walenia ich głową o podłogę, czy kopania obezwładnionych ludzi, to warto by się zastanowić czy rzeczywiście trzeba wydawać kasę na szkolenie takich "profesjonalistów". W końcu podobnym poziomem agresji i zdecydowania wykazuje się byle grupa piłkarskich kiboli, którzy zapewne zgodziliby się spuścić komuś solidny łomot w ramach woluntariatu. Bo jeżeli wyszkoleni antyterroryści po "wejściu" są tak zestresowani, że nie potrafią rozpoznać rzeczywistego poziomu zagrożenia i uznają, że jedynym sposobem poradzenia sobie z nim jest skatowanie wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu, to następnym razem, kiedy za wykopanymi drzwiami zobaczą dzieciaka z zabawkowym pistoletem uznają zapewne, że należy go zastrzelić w obronie własnej. Ja jednak wolałbym spotykać na swojej drodze tych rzeczywiście profesjonalnych, zdecydowanych i kompetentnych policjantów.
ad meritum) Jeden z moich ulubionych tematów. Ponieważ lubię policjantów, jakkolwiek kontrowersyjnie w świetle ostatnich "występów" służb by to nie zabrzmiało. Mam znajomych wśród nich, korzystałam osobiście z pomocy policji, czasami pomagam pacjentom i pacjentkom (np. ofiarom pomocy) w kontaktach z nimi, bywają tez policjanci moimi pacjentami. Byłam też, jako pracownik psychiatryka przez policjantów szkolona w zakresie stosowania środków przymusu bezpośredniego. Mam przegląd.
OdpowiedzUsuńJak wszędzie, w każdej grupie zawodowej: są świetni, kompetentni i pomocni policjanci. Są chamy, których ty ładnie nazywasz osobowościami autorytarnymi, a ja zwyczajnymi psychopatami. Problem w tym, że kiedy psychopatą jest pan z kiosku, to nie jest to groźne, a zestawienie takiej konstrukcji z władzą już groźne jest. Plus poczuci bezkarności. Za takie akcje, jak ostatnio opisywane, funkcjonariusze powinni zostać wywaleni na zbity pysk z roboty. Kropka. Inni by się zastanowili. Bo efektem takich działań jest poza tragedia ludzi, także zepsuta opinia i brak zaufania ze strony społeczeństwa do służby, która z definicji powinna być godna tego zaufania.
ad metapoziom) Te dwa plusiki, które masz pod postem przy ikonce Google+ to przykład użycia narzędzi "popularyzacyjnych" :)
OdpowiedzUsuńJa też lubię policjantów :) i wcale nie oczekuję od nich, że będą miłymi, pacyfistycznie nastawionymi misiami. Jestem również w stanie zrozumieć, że któryś z nich w czasie akcji - czy to przez pomyłkę, czy dlatego, że "puszczą mu nerwy" przekroczy granice stosowania przymusu. Ale zarówno z nagranie z 11 listopada, jak i z relacja poszkodowanych w Katowicach wskazuje na działanie grupowe. A wypowiedzi innych policjantów (np. rzecznika policji z Katowic) starały się tuszować sprawę i bagatelizować to co się wydarzyło. A to moim zdaniem wskazuje na poważne problemy. Oczywiście rozumiem, że sprawę trzeba wyjaśnić, sprawdzić relacje poszkodowanych itp. i dopiero potem można wyciągnąć konsekwencje, ale wygląda na to, że gdyby sprawa nie trafiła do mediów, to zostałaby wyciszona. A to pokazuje innym, że tak naprawdę to takie zachowania są akceptowane przez przełożonych.
OdpowiedzUsuńA policjanci, którzy dopuścili się pobicia innych nie tylko powinni zostać wywaleni z roboty, ale pójść siedzieć za pobicie. A jeżeli ich zachowanie wynikało było spowodowane szkoleniem, jakie odbyli oraz postępowaniem ich dowódców, to również ci dowódcy powinni trafić do więzienia.
A jeżeli chodzi o budowanie zaufania, to do służby, to prawdopodobnie niedługo opiszę jeszcze jednego policjanta, znanego mi jedynie z opowieści, który moim zdaniem osiągnął szczególne sukcesy na tym polu.
Byłam ostatnio świadkiem sytuacji legitymowania małolata przed dworcem PKP w Oświęcimiu. Czekam na busa, podjeżdża nyska (ktoś wezwał) i dwóch policjantów wpada do budynku dworca (przeszklony, więc widać), szybko zgarnia z grupki młodzieży siedzącej na schodach w holu dworcowym delikwenta, wyprowadzają go przed budynek i zaczynają od legitymowania. Po ostatnich doniesieniach o agresywnych działaniach policji byłam bardzo ciekawa, jak się to odbędzie. Ciekawa, ale i przestraszona, więc ustawiłam się kawałek dalej i patrzyłam. Obaj funkcjonariusze imponujący rozmiarami: jeden przypominał Pudziana, drugi szczuplejszy, ale wysoki, małolat wyglądał przy nich jak pisklak. Z młodym rozmawiał ten pierwszy, a drugi (podobnie jak opisujesz w poście) ustawił się tak, żeby odciąć drogę ewentualnej ucieczki. Rozmawiali z nim bardzo stanowczo, ale spokojnie, on tez się uspokoił. Winny był picia piwa z butelki na dworcu. Drzwi nyski były otwarte, a w mojej głowie cały czas wizja, jak go tam brutalnie wpychają.
UsuńNie stało się nic złego. Dostał pouczenie i odjechali. Ale uważam, że to straszne, kiedy patrząc na działania funkcjonariuszy czujesz spokój, że robią coś dla bezpieczeństwa, tylko obawę, że zaraz zrobią komuś krzywdę. A trudno nie mieć teraz takich skojarzeń.
Osobiście nigdy nie miałem negatywnych doświadczeń z policją, aczkolwiek o tym słyszałem (niestety). Zgadzam się z opinią, że "chamscy" są po prostu nieprofesjonalni (głównie młodzi) i do tego zapewne z kompleksami. Poszli do policji żeby "poczuć władzę" i dają upust swojej prawdziwej naturze (być może powinni byś po tej drugiej stronie prawa).
OdpowiedzUsuńAle nie o tym miałem głównie pisać. Chciałem opisać zachowanie policji po moim ostatnim wypadku (spadłem z peronu pod metro). Jako że byłem w stanie mocno wskazującym oraz poobijany natychmiast zjawiło się 2 panów policjantów (było to w metrze Politechnika) i wyciągnęli mnie z torowiska. Potem zaczęła się część oficjalna, czyli dokumenty, co, kto, pan jest i co pan tu robił. Ja jako że miałem dobry humor rozpocząłem miłą rozmowę, dużo się uśmiechałem i nawet chciałem poczęstować moich "wybawicieli" ciastem które miałem akurat w torbie gawędziło nam się całkiem miło. Po chwili zjawił się lekarz z pogotowia, które panowie wezwali, że sprawdzić czy nic sobie nie połamałem albo czy mi nie odcięło jakiegoś palca czy cuś.
Potem niestety pojawił się problem, mianowicie mój stan i poziom alkoholu we krwi. Panowie stwierdzili że trzeba uruchomić alkomat i zawieść mnie na Kolską. Wtedy ja (oczywiście wciąż miło i grzecznie) zacząłem tłumaczyć że nie ma takiej potrzeby bo mieszkam blisko metra itp itd i.... udało się:) Panowie puścili mnie spokojnie do domu. Na zakończenie spotkania dostałem co prawda mandat za wtargnięcie na torowisko, ale również przeprosiny za to że go dostaję:) Być może gdyby nie obecność kamer i 2 kolegów ze straży miejskiej patrzących im na ręce udałoby się uniknąć kary, no ale cóż mam za swoje.
Prawdziwie zdziwiłem się kilka dni później, kiedy to zadzwonił u mnie w domu telefon, a po odebraniu usłyszałem "Dzień dobry z tej strony aspirant **** komenda policji metra, jak się Pan czuje?". Moje zdziwienie były lekko mówiąc niemałe, ponieważ nigdy bym się nie spodziewał że policja może się zainteresować poszkodowanym. Może czasy się zmieniają i policja nabiera "ludzkiej twarzy", a może sprawiło to moje uprzejme zachowanie podczas całego zdarzenia? Nie wiem, ale pan policjant był bardzo uprzejmy i ucieszył się, że skończyło się kilkoma siniakami.
Jak widać policjanci nie są tacy źli jak ich malują. Smutna prawda jest taka, że o uprzejmych doświadczeniach z nimi (jak moje) nie usłyszy się w mediach, a wystarczy jedna wpadka jakiegoś głupiego byczka który nie powinien żadnej służby pełnić, żeby cały kraj krzyczał "je**** policję"
Większość z nas ma na szczęście jedynie sporadyczne kontakty z policją, aczkolwiek zwykle nie są to sytuacje przyjemne. Mam dużo bardzo pozytywnych doświadczeń ze spotkań z policjantami. Np. kilka lat temu często aktualizowałem dane w komputerze w sklepie moich rodziców w nocy. W związku z tym krata przy drzwiach wejściowych była otwarta. Dość często pukał wtedy do mnie patrol policyjny, który sprawdzał, co się dzieje w sklepie - kończyło się zawsze na wylegitymowaniu i pokazaniu kluczy do sklepu. Po każdej takiej wizycie bardzo się cieszyłem, bo patrol właśnie takie rzeczy powinien sprawdzać. Również w sytuacji, kiedy postanowili mnie wylegitymować po powrocie z Mazur, kiedy otwierałem samochód znajomej zachowanie policjantów było jak najbardziej właściwe. Kiedy podchodziłem do samochodu właśnie takiego zachowania oczekiwałem od zbliżającego się patrolu. Czasem również widzę policjantów zgarniających meneli na centralnym - też zwykle są spokojni i uprzejmi. Oczywiście takie profesjonalne zachowanie nie jest medialne, więc raczej nie pojawi się doniesieniach prasowych i telewizyjnych (wyjątkiem są może opisy policjantów-operatorów linii 112, którzy ostatnio kilkukrotnie potrafili udzielić instrukcji, jak utrzymać przy życiu ofiar wypadków do czasu przyjazdu pogotowia). Twój komentarz, tak samo jak wcześniejszy komentarz Eli mobilizuje mnie, żeby opisać tych, których uważam za najlepszych policyjnych speców od PR.
Usuń