Mój chytry plan, by na czas trwania Euro wynieść się z Warszawy niestety nie wypalił - nie dostałem urlopu. Ale pocieszałem się, że przy moim trybie życia powinienem przetrwać je w miarę bezstresowo: mieszkam wprawdzie blisko centrum, ale mogę sobie darować wycieczki w okolice strefy kibica (choć pewnie chociaż raz się tam przejdę, żeby zobaczyć, jak takie coś funkcjonuje), na weekendy będę się wynosił z miasta, a że w dni robocze poruszam się po mieście rowerem, to utrudnienia komunikacyjne mam w głębokim poważaniu. A tych kibiców, którzy na pewno będą się szwendać w okolicy mojego miejsca zamieszkania (niedaleko są dwa spore hotele) jakoś przeżyję. Okazało się jednak, że odczuję atak Euro bardzo dotkliwie.
Zauważyłem przedwczoraj, że rozbierają stragany w przejściu nad torami koło stacji Warszawa Ochota. Stragany te nie należą do najpiękniejszych - takie ciemnozielone, dość obskurne brezentowe budki, ale dla mnie mają bardzo duże znaczenie, ponieważ rezydują w nich dealerzy substancji, od których jestem silnie uzależniony. Dzięki nim wracając z pracy mogę nabyć takie niebezpieczne dopalacze, jak piękne truskawki, dojrzałe czereśnie lub śliwki. Oprócz tego świeże warzywa, koperek, polski czosnek i gruntowe pomidory. W ramach nadawania naszej stolicy wyglądu miasta europejskiego postanowiono pozbyć się na czas mistrzostw handlarzy z zaplecza Hotelu Campanile. Poniekąd jest to rozsądne - w końcu kibice nie potrzebują świeżych owoców, do życia wystarczą im hamburgery z McDonald's, Coca-Cola i napój piwopodobny marki Carlsberg. Gorzej z takim nałogami jak ja - trzy tygodnie na owocowo-warzywnym głodzie będą dla mnie ciężką próbą. Zastanawiam się, jak przeżyję bez bakłażanów, ogórków małosolnych i polskich brzoskwiń? Ciekawe na jakie wyrzeczenia będę musiał się jeszcze zdobyć, by móc rozkoszować się grą najlepszych piłkarzy Europy, by dopingować chłopców Franka Smudy, którzy dumnie nosząc na piersi Znak Białego Orła (dzięki naszemu światłemu i czujnemu Prezydentowi) przewyższą osiągnięcia drużyny Górskiego. Może niektórym z nich po zakończeniu kariery sportowej uda się również osiągnąć sukces na miarę Grzegorza Laty czy złotoustego Jana Tomaszewskiego?
Zauważyłem przedwczoraj, że rozbierają stragany w przejściu nad torami koło stacji Warszawa Ochota. Stragany te nie należą do najpiękniejszych - takie ciemnozielone, dość obskurne brezentowe budki, ale dla mnie mają bardzo duże znaczenie, ponieważ rezydują w nich dealerzy substancji, od których jestem silnie uzależniony. Dzięki nim wracając z pracy mogę nabyć takie niebezpieczne dopalacze, jak piękne truskawki, dojrzałe czereśnie lub śliwki. Oprócz tego świeże warzywa, koperek, polski czosnek i gruntowe pomidory. W ramach nadawania naszej stolicy wyglądu miasta europejskiego postanowiono pozbyć się na czas mistrzostw handlarzy z zaplecza Hotelu Campanile. Poniekąd jest to rozsądne - w końcu kibice nie potrzebują świeżych owoców, do życia wystarczą im hamburgery z McDonald's, Coca-Cola i napój piwopodobny marki Carlsberg. Gorzej z takim nałogami jak ja - trzy tygodnie na owocowo-warzywnym głodzie będą dla mnie ciężką próbą. Zastanawiam się, jak przeżyję bez bakłażanów, ogórków małosolnych i polskich brzoskwiń? Ciekawe na jakie wyrzeczenia będę musiał się jeszcze zdobyć, by móc rozkoszować się grą najlepszych piłkarzy Europy, by dopingować chłopców Franka Smudy, którzy dumnie nosząc na piersi Znak Białego Orła (dzięki naszemu światłemu i czujnemu Prezydentowi) przewyższą osiągnięcia drużyny Górskiego. Może niektórym z nich po zakończeniu kariery sportowej uda się również osiągnąć sukces na miarę Grzegorza Laty czy złotoustego Jana Tomaszewskiego?
Wprawdzie nie wejdę na stadiony, gdzie po łyku orzeźwiającego napoju mógłbym wpaść w piłkoszał i ulec transformacji w coś na kształt skrzyżowania przedstawiciela ptactwa domowego z wikingiem oraz Obcym - ósmym pasażerem Nostromo w kolorach Coca-Coli. (Jeżeli komuś się wydaje, że stwory z tej reklamy noszą polskie barwy, to niech dobrze przyjrzy się flagom, które pojawiają się około 1:23).
Na szczęście Kompania Piwowarska, która tak jak większości przypadkowych członków przypadkowego społeczeństwa, też nie dostała się na stadiony Euro, buduje dla nas w swoich pubach piąty stadion, na którym wszyscy wymachując flagami kibica z logo "Tyskiego" (Ciekawe, czy dalej produkują je w Poznaniu?) będziemy sobie mogli pooglądać coś na telebimach. Chciałbym wiedzieć, co będą puszczać na tym piątym stadionie w porze meczów, by przyciągnąć do nich kibiców, bo transmisje mogliby jedynie podszywając się pod Carlsberga. A z drugiej strony, tak z czystej przekory, chciałbym zobaczyć tłumy widzów wymachujących na stadionach z banerami Carlsberga flagami reklamującymi produkt Kompanii :).
Ale wróćmy do meritum: co zyskam, a co stracę na tym, że mamy Euro? Na minusie zubożenie diety, na plusie odpicowany Dworzec Centralny, zmieniane chodniki w mojej okolicy i nowe nawierzchnie na wielu ulicach, wzdłuż których się poruszam. Szkoda, że dotyczy to jedynie tych głównych. Dla mnie dodatkowym minusem jest jeszcze koszmarek za prawie 2 mld, obwieszony czerwonymi i szarymi płachtami (znów jakaś ciekawa wariacja na temat barw narodowych), wyglądający z lewego brzegu Wisły, z którego najczęściej go oglądam, "jak z okna na plac (a na placu hasiok)". Ale mam nadzieję, że przed Euro zdejmą z niego te przybrudzone siatki, rozwieszone zapewne na czas budowy i będzie wreszcie można zobaczyć ową słynną ażurową fasadę.
Podobno uda się również zbudować znaczną część planowanych autostrad - oby tylko nie pociągnęło to za sobą kolejnych bankructw wykonawców. W sumie to chyba dobrze, że organizujemy Euro - mam cichą nadzieję, że po wyjeździe kibiców uda się dokończyć rozgrzebane inwestycje. Jeżeli tak będzie, to może rzeczywiście powinniśmy zacząć starania o organizację jakiejś olimpiady, albo co najmniej mistrzostw świata piłce nożnej. Wydaje się, że jedynie widmo kompromitacji podczas takiej imprezy jest w stanie zmotywować nasze władze (niezależnie od politycznej opcji) do jakichś konkretnych działań w kierunku modernizacji kraju. Oczywiście nikt nie będzie chciał ściągać sobie na głowę takiego problemu podczas swoich rządów, ale przecież zawsze można próbować zaklepać taką organizację tuż przed oddaniem władzy, podrzucając gorący kartofel następnej ekipie. Wiadomo przecież, że w naszych realiach nie uda się sprawnie zrealizować wszystkich niezbędnych inwestycji, więc będzie można krytykować przeciwników politycznych za nieudolność i indolencję, a po odzyskaniu władzy powołać specjalne komisje śledcze, których zadaniem będzie wyjaśnienie wszelkich nieprawidłowości. A już najlepszym rozwiązaniem jest organizacja takiej imprezy wspólnie z jakimś sąsiadem, który nie pasuje do standardów zachodniej demokracji. Wtedy tuż przed rozpoczęciem imprezy można wezwać rządzących do jej bojkotu. Niezależnie od tego co wybiorą i tak będą przegrani. Nie zbojkotują? To znaczy, że wspierają despotyczny reżim, prowadzą tchórzliwą politykę i nie dbają o polską rację stanu. Zbojkotują? Wtedy okażą się nieodpowiedzialni, podatni na naciski, a także wyraźnie pokażą swój brak troski o polską rację stanu.
Wrócę jeszcze na chwilę do straganów, które skłoniły mnie do tych rozmyślań. Może szkoda, że firma prowadząca ten minibazarek nie dogadała się odpowiednio wcześnie z organizatorami Euro. Można było przecież pomalować budki na czerwono z gustownym logo Coca-Coli lub na zielonym brezencie walnąć reklamę Carlsberga. Wtedy wszyscy byliby zadowoleni: ja mógłbym sobie kupować świeże warzywa, handlarze by zarobili, znaki oficjalnych sponsorów pojawiłyby się w kolejnym punkcie Warszawy, a i kibice mogliby spróbować jedzenia, które składa się z czegoś innego niż tektura, zagęstniki i benzoesan sodu. A że budki dalej byłyby ohydne? A czy reklamy na moście średnicowym są ładniejsze?
Ech. W Espanii na straganach sprzedają za to popsute warzywa i owoce. Chyba w myśl zasady, że nie psują się tylko te pryskane...
OdpowiedzUsuńJeden ze sprzedawców z z moich straganików też potrafi wrzucić do torby zepsutego pomidora lub nadgniłą cebulę. Wtedy obrażam się na niego na kilka dni i kupuję tylko od jego sąsiadów. Ale potem mi przechodzi, bo z kolei potrafi do zamówienia dorzucić gratis garść wiśni, kilka jabłek, albo moreli :)
UsuńA jeżeli chodzi o polskie owoce i warzywa, to są w większości naprawdę świeże i dobre. Na przykład truskawki zrywane są najprawdopodobniej dzień przed tym, nim trafią na stragany. Na prawdębędzie mi tego brakować przez trzy tygodnie Euro.
Ja tego kompletnie nie rozumiem. Cóż te biedne budki przeszkadzały? Że brzydkie? A niby stadion (wiadomo który) piękny? Nie dość, że wyglądem sprawia wrażenie niedokończonego, bo oblepionego foliami ochronnymi w barwach narodowych, to kształtem przypomina kurze gniazdo. Wiem, co mówię, na kurach znam się jak mało kto ;)
OdpowiedzUsuńEstetyka wszak nigdy nie leżała na sercu ani decydentom ani tzw. przeciętnym Polakom. Na przedmieściach gargamele lub pałacyki, w centrach czasami nawet trudno stwierdzić, czy architektura ładna, czy nie ładna, bo tak oblepiona pstrymi banerami. Jeszcze jedna tablica Carlsberga czy Coca-coli nikomu wadzić nie będzie. Taka Polska specyfika, więc tym bardziej dziwne z tymi budkami.
Ale estetyka, estetyką, a tu o korzyści z Euro chodzi. Nie odniosę. Strat bezpośrednich też nie. Pośrednie jednak - owszem. Bo za grube miliardy organizuje się imprezę, która mnie nie obchodzi, na dodatek w charakterystyczną polską niedbałością o takie szczegóły, jak np. te nieszczęsne autostrady. A potem jeszcze się ją bojkotuje. Tak, wiem, upraszczam. Z charakterystyczną polską niedbałością szczegóły ;)
Na koniec dowcip. Wiesz dlaczego Chińczycy nie dokończyli autostrad? Bo jak przyjechali, rozejrzeli się dookoła, popatrzyli na inne, to stwierdzili, że chyba już gotowe.
Budek już nie ma, więc widać, co było pod i za nimi. A widok ten sugeruje, że kładce należy się remont: położenie nowej nawierzchni, odnowienie balustrad itp. I znów pojawiło mi się pytanie, czy takie remonty będą robione tylko przy okazji jakiejś imprezy rangi międzynarodowej. Mam nadzieję, że stragany wrócą, choć może w trochę bardziej estetycznym opakowaniu.
Usuń