Przeczytałem właśnie Rowerowa hipokryzja rozkwita na wiosnę [LIST]. List ten zapewne oburzył wielu rowerzystów, ale ja chętnie uścisnąłbym panu Piotrowi rękę, choć on mógłby nie mieć na to ochoty. Dlaczego? Ponieważ ja również należę do tych rowerzystów, którzy łamią przepisy - jeśli nie ma ścieżki rowerowej, jadę często chodnikiem. Nie rozumiem też, czemu muszę zsiadać z roweru na przejściach dla pieszych itp. Zgłębienie zamysłów urzędników, którzy wytyczyli trasy rowerowe w taki sposób, by na co drugim skrzyżowaniu trzeba było stać na światłach, bo ścieżka przechodzi z jednej strony ulicy na drugą, lub zdecydowali o postawieniu na jej środku słupków mających utrudnić wjazd samochodów, również przekracza możliwości mojego ograniczonego umysłu. Do jazdy chodnikiem przekonują mnie zwykle warszawscy kierowcy. Nie wszyscy, nawet nie większość z nich. Powiedziałbym, że zdecydowana, ale wyraźnie widoczna mniejszość. Dość często spotykam się z tym, że zmotoryzowani zwracają na mnie uwagę: wyprzedzają z zachowaniem odpowiedniego dystansu, zwalniają, żeby ułatwić przejazd w wąskim miejscu, a nawet robią miejsce przy krawężniku na zakorkowanej ulicy. A jednak na tej ulicy nie czuję się bezpiecznie. Bo co jakiś czas znajdzie się paru takich, którzy postanowią pokazać, kto jest panem szosy: kierowca, który wyprzedza w rowerzystę w odległości 30 - 40 centymetrów, by zaraz potem zjechać na lewy pas (który cały czas był wolny) mówi mi wyraźnie "Spierdalaj z MOJEJ ulicy".
Najzabawniej jest, kiedy robi to np. kierowca autobusu ZTM albo innego dużego pojazdu. Do mnie ten przekaz zwykle przemawia, a ponieważ nie ma ścieżki rowerowej (gdyby była, to właśnie nią bym się poruszał), to spierdalam na chodnik. Bo jak któryś z tych dowcipnisiów źle wymierzy odległość, albo mnie koło podskoczy na wyboju, to on będzie miał co najwyżej wgniecione blachy, a po mnie, jak będę miał szczęście, przyjedzie karetka. Zauważyłem, że o ile na mniejszych ulicach raczej nie spotyka się człowiek z takimi zachowaniami, to przejazd tymi ważniejszymi staje się już kuszeniem losu. Przy czym nie jest to w żaden sposób związane z aktualnym natężeniem ruchu.
Dlaczego w takim razie nie oburzam się na autora listu? Bo obserwując zachowanie rowerzystów na chodnikach widzę znacznie więcej takich debili, jak opisani wcześniej kierowcy. Wspomnę tylko spotkania z jednego tygodnia, w trakcie którego zrobiłem jakieś 72 km (głównie do pracy i z powrotem do domu):
- Czterech młodych ludzi na góralach - wszyscy w rowerowych strojach i kaskach - traktujący przechodniów jak tyczki slalomowe. Obok pusta, niezbyt ruchliwa ulica.
- Debil, który zamiast wjechać na trasę rowerową podjeżdża pod przejście dla pieszych, hamuje w ostatniej chwili z zarzuceniem tylnego koła, by po zmianie świateł ruszyć na pełnym gazie chodnikiem, znów organizując sobie slalom między przechodniami. Obok pusta ścieżka rowerowa, różniąca się od chodnika jedynie kolorem płytek.
- Dwóch rowerzystów, którzy wyprzedzają przechodniów w odległości kilkunastu centymetrów, mimo, że jest dość miejsca, żeby objechać ich szerokim łukiem.
- Panienka, dojeżdżająca do skrzyżowania ulicą - przejeżdża z dużą prędkością przez pasy na czerwonym świetle, by za nimi skręcić gwałtownie w ścieżkę dla rowerów. W ostatniej chwili orientuje się, że tą ścieżką jedzie ktoś, kto ma właśnie zielone światło - reakcją na to jest jedynie zrobienie wielkich, przerażonych oczu.
- Pan z komórką przy uchu, który porusza się fantazyjnym zygzaczkiem od jednego do drugiego skraju chodnika.
- Czwórka rowerzystów, którzy jadąc parami obok siebie zajmują całą szerokość ścieżki rowerowej i w takim samym szyku przejeżdżają skrzyżowanie. I co ich to obchodzi, że ktoś inny jedzie z przeciwka, przecież z powodu takiej pierdoły nie będą przerywali rozmowy.
Obserwując takich ludzi zastanawiam się, czy nie jechałem obok któregoś z nich na Masie Krytycznej. Fajniej jeździło się po Warszawie, kiedy było zimno i wilgotno - wtedy człowiek raczej nie spotykał takich debili.
> Nie rozumiem też, czemu muszę zsiadać z roweru na przejściach dla pieszych.
OdpowiedzUsuńToż to takie proste, skręcam sobie samochodem na zielonej strzałce, zatrzymuję się przed przejściem, puszczam ludzi i ruszam, a tu nagle jeden debil prawie się wbija w mój błotnik. Jeszcze cwaniak drze ryja, że miał zielone. Miał i co z tego skoro jechał na tyle szybko, że nie mogłem go widzieć? Jak zaproponowałem wezwanie policji to pozbierał swój welocyped i dał nogę. Ciekawe czemu?
Pablo
Nie wydaje Ci się, że chodzi o prędkość, z jaką rowerzysta jechał? Wystarczyłoby, żeby wjeżdżał z należytą ostrożnością, mając świadomość, że kierowca, może go nie widzieć lub mieć kłopoty z oceną prędkości jaką się porusza. Zresztą problem dotyczy chyba w większym stopniu skrzyżowań ze ścieżkami rowerowymi, gdzie nie ma obowiązku zsiadania z roweru. Właśnie w takim miejscu wjechałem w samochód w opisany przez Ciebie sposób. Pan skręcający w prawo zatrzymał się, obrócił głowę w moją stronę. Ja przekonany, że mnie widzi przyspieszyłem, żeby nie musiał za długo czekać, on ruszył. W efekcie wjechałem w jego koło. Pan ruszył, bo nie zauważył mnie dlatego, że na prawym siedzeniu wiózł potwornego grubasa, który zasłonił mu widok. Po naszym "spotkaniu" wysiadł i zapytał, czy nic mi się nie stało, ja mu powiedziałem, że nie i że samochodu mu też nie zarysowałem, pomachaliśmy sobie rękami i każdy pojechał w swoją stronę. Kierowca wymusił pierwszeństwo, bo nie wziął pod uwagę tego, jak pasażer ogranicza mu widoczność, ale starał się zrobić wszystko jak należy - nikt nie miał do nikogo pretensji.
UsuńAle bardzo często spotykam się z sytuacjami, gdy kierowcy wjeżdżają na skrzyżowanie bez sprawdzenia, czy mogą włączyć się do ruchu. Kiedy okazuje się ,że nie to blokują przejazd ścieżką rowerową, a często również przejście pasami. Albo ruszają sprzed tych pasów z piskiem opon, bez sprawdzenia, czy ktoś właśnie na nie nie wjeżdża. Często z komórką przy uchu.
Teraz patrzę na ruch uliczny z siodełka rowerowego - widzę więcej debilnych i niebezpiecznych zachowań kierowców. Jestem przekonany, że gdybym poruszał się po Warszawie samochodem, zauważałbym więcej idiotycznych zachowań kierowców. Ale chodzi mi o to, żeby kierowcy, piesi i rowerzyści przestali się zachowywać jak święte krowy i zaczęli stosować w ruchu odrobinę rozsądku.
Rafał, podzielam Twoje spostrzeżenia tzn zgadzam się z Tobą całkowicie. Jeżdżę do pracy rowerem, często po chodniku i także po pasach. Ale ponieważ jeżdże też autem to rozumiem te wszystkie niuanse. Przez przejście dla pieszych na światłach przejezdżam z prędkością pieszego, mocno zwalniam przed przejściem bez świateł i jak widzę samochód to czekam na reakcję kierowcy. Gdy wyraźnie zwalnia to dopiero wjeżdżam na pasy. Jak nie, to po prostu czekam. Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńJanusz Ostachowski
Ostatnio wprawdzie jestem jedynie pieszym albo rowerzystą, ale trochę czasu za kierownicą również spędziłem - wydaje mi się, że zmienia to sposób patrzenia na sprawę :)
UsuńTrochę z innej beczki - czasem śledzę "dyskusje" (czyli wzajemne obrzucanie się błotem) pod różnymi artykułami na podobne tematy. Zauważyłem, że wszystkie strony zarzucają sobie nawzajem łamanie przepisów, z czego należałoby wnosić, że piszący sami zawsze tych przepisów przestrzegają. I już widzę tych wszystkich polskich kierowców, którzy przestrzegają ograniczeń prędkości, nie wjeżdżają na skrzyżowania na "głębokim żółtym", nie rozmawiają przez komórki w czasie jazdy, pieszych, którzy czekają aż zapali się zielone światło, dokładają 20 metrów, żeby przejść po pasach, lub chodzą po chodnikach, mimo że ścieżką rowerową lub jezdnią jest bliżej. I oczywiście rowerzystów mających prawidłowo oświetlone rowery, poruszających się drogami dla rowerów i nieorganizujących sobie slalomów między pieszymi.
Większość z nas łamie przepisy, ale swoje wykroczenia potrafimy zawsze bardzo ładnie zracjonalizować. Za to innym raczej nie przepuścimy :)