Wczoraj miał miejsce egzamin po kursie żeglarskim SKŻ. Wynik 16:1 dla kursantów. Jeden egzaminowany nie dał niestety szansy szanownej komisji. Zapewne jest to jedno z ostatnich szkoleń w Polsce robionych rzeczywiście na zasadach klubowych, na jachtach remontowanych przez członków klubu, którzy bez żadnego wynagrodzenia poświęcają na to swój wolny czas. Inna sprawa, że chętnych do cotygodniowych spotkań przy piwie i gitarze jest znacznie więcej niż tych, którzy pojawiają się w Zegrzu, by trochę popracować przy łódkach. Szkolenie trwa zwykle 13 lub 14 dni (w tym roku ze względu na to, że nie chcieliśmy zajmować kursantom dwóch długich weekendów zmieściliśmy się w 12 dniach), a teoria robiona jest w tygodniu na wykładach prowadzonych wieczorami dwa razy w tygodniu w Warszawie. Teorię też zresztą rozbudowujemy w stosunku do programu PZŻ o elementy, które naszym zdaniem powinny zostać przekazane kursantom). Tak prowadzony kurs stanowi duże obciążenie zarówno dla instruktorów, jak i dla kursantów - ludzi normalnie pracujących zawodowo lub studiujących. Mnie osobiście najbardziej przeszkadzają kłębki kurzu wielkości dobrze odkarmionych szczurów, które pod koniec kursu rzucają mi się do gardła, kiedy kładę się w domu do łóżka.
Przy tym stawki dla instruktorów, które wyrównałem pięć lat temu do obowiązujących w firmach komercyjnych, znów zaczęły nam zjeżdżać w dół, a mimo to mamy w miarę stałą ekipę szkolących, którzy mogąc gdzie indziej zarobić więcej, wciąż pojawiają się na naszych kursach. Dlaczego? Dla mnie najważniejsze jest poczucie, że robię porządną robotę, a większość ludzi, którzy kończą taki kurs może po jego zakończeniu pożyczyć jacht i bez większych problemów samemu go poprowadzić.
Muszę przyznać, że obawiałem się o wyniki egzaminu. Jeszcze tydzień temu wyglądało na to, że problemem będzie bardzo słaby wiatr, ale okazało się, że egzaminowani musieli się zmierzyć chwilami z 5 B. Chociaż w trakcie szkolenia mieliśmy również kilka dni z silnym wiatrem, to jednak nie było takiego, gdy przez cały dzień wiało aż tak mocno. Ponieważ tym razem byłem sekretarką komisji egzaminacyjnej i osobą, która nadzorował egzamin teoretyczny, nie miałem zbyt wielu okazji obserwować praktycznych popisów egzaminowanych. Ale sądząc po czasie, jaki kolejne wachty spędzały na wodzie, oraz po ocenach, jakie dostali od egzaminatorek, wnioskuję, że większość wykonała poprawnie manewry za pierwszym podejściem. Przy tym widziałem kilka przeprowadzonych naprawdę pewnie i z dużą kontrolą nad jachtem, w tym jeden w wykonaniu osoby, co do której mieliśmy z innymi instruktorami dość dużo obaw.
Dla mnie najdziwniejsze były wyniki teorii - bardzo dużo ocen bardzo dobrych, przy czym w wielu przypadkach egzaminowani nie popełniali ani jednego błędu poszczególnych działach. Ponieważ teorię kursanci jednak w większość opanowują samodzielnie jest dla mnie wskaźnikiem ich własnego zaangażowania w szkolenie. Zresztą podobne wyniki teorii mogłem obserwować tydzień wcześniej podczas egzaminu u "konkurencji". Nie mieliśmy też na tym kursie ani jednej wachty typu, "my płacimy, a wy nas macie nauczyć (a my i tak będziemy mieli głęboko w d... wysiłki instruktora, który przeszkadza nam w nawiązywaniu relacji towarzyskich)". Osoby szkolące bardzo dobrze wiedzą, o jaki typ kursantów chodzi. W szkole żeglarskiej, z którą byłem związany kilka lat temu jedna z takich wacht doczekała się wśród kadry zaszczytnego miana "Sonderkommanda", ponieważ wykańczała psychicznie każdego instruktora, który miał nieszczęście z nimi pływać.
Kolejnym przykładem zaangażowania kursantów było ognisko w ostatnią sobotę kursu. Ognisko zakończyło się trochę po dwunastej w gronie czysto instruktorskim. Kursanci (w tym najbardziej imprezowa ekipa) grzecznie poszli spać między 23.00 a 23.30 twierdząc, że muszą być wypoczęci przed ostatnim dniem szkolenia, by jak najlepiej go wykorzystać. Przy czym większość z nich to osoby, które nie przekroczyły dwudziestego piątego roku życia. Od kilku lat szkolę głównie studentów i po raz pierwszy widziałem podobne dziwo.
Co ciekawe o podobnym wzroście motywacji kursantów wspominał znajomy, z którym egzaminowałem w zeszłym tygodniu. Wiązał to z faktem, że można obecnie prowadzić jachty o długości do 7,5 m bez uprawnień, więc na kursy przestali się zapisywać ci, którzy przychodzili na nie jedynie "po patent". Być może właśnie taki jest powód, choć przypuszczam, że wielu takich ludzi daje się skusić ofercie firemek, które proponują ośmio-dziewięciodniowe szkolenia. Mnie osobiście nie robi to specjalnej różnicy, bo dzięki temu mam przyjemność szkolić ludzi, którzy na prawdę chcą się czegoś nauczyć.
Ahoj, Żeglarzu!
OdpowiedzUsuńhttp://bit.ly/LyPc3b
Dziękuję bardzo, świetne zdjęcie. Mam nadzieję, że za jakiś czas na takiej łódce popływa ktoś z moich kursantów :)
UsuńCo tu dużo mówić.
OdpowiedzUsuńŚwietna zabawa zarówno dla kursantów jak i instruktorów :)