niedziela, 10 czerwca 2012

"Polacy, nic się nie stało!", czyli miłość romantyczna

Od jakiegoś czasu próbuję zrozumieć fascynację Polaków piłką nożną. Sama dyscyplin sportu nie należy moim zdaniem do zbyt fascynujących. Dwudziestu facetów biegających przez półtorej godziny za piłką (bramkarzy nie liczę, bo oni za dużo się nie nabiegają), często bez żadnych efektów zarówno dla wyniku jak i dla widowiska - to w przypadku dobrego meczu. W przypadku meczu kiepskiego możemy obejrzeć facetów nie biegających - najczęściej z podobnym skutkiem. Ale de gustibus non disputandum est, więc nic mi do tego, na co ktoś poświęca swój czas i pieniądze. Jednak polski football, to taka dyscyplina sportu, w której nie mamy ani jednego klubu liczącego się w rozgrywkach międzynarodowych, od "ligowych klasyków" ciekawsze są ustalenia śledztw w sprawie sprzedawania meczów i wyniki kibolskich ustawek, a wnuki kibiców, którzy pamiętają sukcesy polskiej reprezentacji, słysząc opowieści o medalach na największych imprezach, kreślą dyskretnie kółka w okolicach czoła i cichutko szepczą, że "dziadek już doszczętnie sfiksował".
A ponoć kibiców footballu mamy w Polsce 87%. Wprawdzie większość z nich kibicuje raczej przed telewizorami, czym narażają się prawdziwym fanom, którzy z miłości dla ukochanej drużyny dbają o kulturalny doping i ciekawe oprawy dla tych jakże fascynujących wydarzeń sportowych. Co więcej z głębokim osobistym zaangażowaniem propagują zaszczepiają tę miłość młodemu pokoleniu (Kibole zrujnowali dzieciom turniej i Kibole Legii zaatakowali dzieci piłkarzy Polonii). I właśnie tego gorącego umiłowania piłki nie mogłem zrozumieć. Ale dziś doznałem olśnienia. Przecież to najczystszej formie miłość romantyczna. Nieszczęśliwa i bez wzajemności, ale wierna i gorąca. Mimo że ukochana, która może przelotnie z nami flirtowała, dawno już wybrała innego - rozsądniejszego i z większą kasą, my wciąż liczymy na to, że jednak do nas się w końcu uśmiechnie. Przy czym rzeczywistość specjalnie nas tu nie interesuje - ważniejsze jest tu nasze marzenie o idealnej kochance i nadzieja, która przecież umiera ostatnia.
Nasza wiara w polską reprezentację wpisuje się również w romantyczny model polskiego patriotyzmu, budującego swą siłę na wspomnieniach klęsk kolejnych narodowych insurekcji - przegranych wprawdzie, ale za to przegranych bohatersko. Tak jest również w przypadku występów polskich piłkarzy: najpierw stracone szanse w meczu otwarcia oraz meczu o wszystko, a później obrona honoru w ostatnim występie. W tym roku była okazja, by zmienić tą sytuację, ale siła narodowej tradycji znów sparaliżowała nasze orły. Nie tylko prowadziliśmy po pierwszej połowie 1:0, ale graliśmy z przewagą jednego zawodnika. Każda normalna drużyna zrobiłaby w takiej sytuacji z przeciwnika sałatkę warzywną, ale my pozwoliliśmy sobie wbić bramkę. Później wykreowaliśmy kolejnego narodowego bohatera - Przemysława Tytonia, który uratował nas przed totalna klęską. Ciekawe, czy po zakończeniu kariery będzie równie wymowny jak Jan Tomaszewski - jego wielki poprzednik. Tradycja sparaliżowała pod koniec również trenera Smudę, który mógł spróbować w końcówce poprawić naszą grę wprowadzając wypoczętego zawodnika. Modlili się o to zapewne nie tylko komentatorzy relacjonujący mecz, ale i wszyscy kibice. Franz w tej sytuacji przeprowadził analizę godną szachowego arcymistrza i po dwudziestokilkuminutowym namyśle w 91 minucie spotkania był już gotów do przeprowadzenia zmiany, która miała odmienić przebieg spotkania. Niestety, tak jak w przypadku naszych wielkich narodowych zrywów zostaliśmy zdradzeni - hiszpański sędzia widząc na co się zanosi złośliwie zakończył mecz.
We wtorek czeka nas kolejne starcie - z największym wrogiem naszego Wybranego Narodu, który od wieków prześladuje nas ja Herod niewinne dzieciątka. Jednak zanim do tego dojdzie musimy się zmierzyć z narodową zdradą. Władze Warszawy, kontynuując niechlubne tradycje Targowicy zezwoliły na przemarsz rosyjskich kibiców ulicami naszej stolicy. Cała nadzieja w prawdziwych polskich patriotach, którzy czynnie sprzeciwią się tej prowokacji.
Wciąż narzekamy na naszą szkolną edukację twierdząc, że młodzież nic z niej nie wynosi. Ale na przykładzie naszego stosunku do piłki nożnej widać, że krytycy nie mają racji. Przynajmniej w tej dziedzinie widać, że polska szkoła wciąż spełnia istotną rolę wychowawczą kształtując nasze postawy w tej jakże istotnej dla narodowej tożsamości dziedzinie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uprzejmie proszę o podpisywanie komentarzy - może być np. nickiem po wybraniu z listy pod oknem komentarza pozycji "Nazwa/adres URL"