piątek, 24 sierpnia 2012

Pomazurowo czyli "Trust me, I'm an engineer"

Po przedłużającej się przerwie przed-urlopowej-i-pourlopowej zajrzałem na swojego bloga i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że jeszcze ktoś tu zagląda. Czyli pomysł, by pozwolić mu cichutko "odpłynąć w porty zapomnienia" niestety spalił na panewce, bo który szanujący się bloger zawiedzie swoich wiernych czytelników? Nie mam więc innego wyjścia, jak podzielić się porejsowymi refleksjami. Urlop spędziłem głównie na Mazurach, na rejsie SKŻ PW. Współpracuję z tym klubem od 4 lat i mam ku temu dwa powody. Po pierwsze mogę dzięki temu prowadzić wraz z grupą zaprzyjaźnionych instruktorów szkolenia żeglarskie na naprawdę wysokim poziomie. Dowodem na to może być fakt, że w tym roku po wiosennym kursie na egzaminie poległ nam tylko jeden "pacjent". Warto dodać, że egzamin odbywał się przy 5 B - przy czym w trakcie szkolenia uczestnicy nie mieli okazji spotkać się z takim wiatrem. Jeden z kursantów bezpośrednio po jego ukończeniu bez problemów poprowadził jacht w czasie 3 kolejnych rejsów SKŻ (teraz sternikuje na czwartym), drugi popłynął sobie na dwa tygodnie na Mazury mając za załogę tylko żonę - zarówno jacht, jak i małżeństwo przetrwało tę próbę. Drugi powód jest natury bardziej sentymentalnej. Zaczynałem żeglować w czasach, kiedy większość jachtów to były jednostki klubowe (należały najczęściej do klubów zakładowych lub studenckich), albo harcerskie - sam uczyłem się pływać w 96 Harcerskiej Drużynie Wodnej im. Roberta Oszka w Tychach. Większość tych klubów już nie istnieje, tak samo jak należące do nich jachty. Stąd moja sympatia do młodych ludzi, którzy wkładają za darmo swoją pracę i swój czas w działalność klubu - dzięki ich wysiłkowi klub istnieje i pływają należące do niego jachty (jeżeli chodzi o ostatnie dwa sezony, to z mojej szuwarowo-bagiennej perspektywy szczególnie podziękowania należą się Grzegorzowi - wicekomandorowi do spraw śródlądowych za ogrom zarówno organizacyjnej, jak i czysto fizycznej pracy). Flotylla jest spora: Opal IV s/y "Politechnika", Conrad 28 s/y "Coriolis", Tango 730, Skalar, Sasanka 620, DZ i 4 Omegi. W tym roku udało się również "uruchomić" jednego z klubowych Orionów, więc jest o co zadbać.
Współpraca z klubem studenckim wiodącej uczelni technicznej pozwala również niedouczonemu humaniście zapoznać się z najnowszymi wynalazkami w zakresie wyposażenia jachtów. Do najdonioślejszych zaliczyłbym system samoklarowania, dzięki któremu można spłynąć do portu o 14.00, a już o 15.00 wyjechać sobie do Warszawy, zamiast przez pół dnia klarować jacht przed zdaniem go, jak robią takie zacofane technicznie zgredy jak ja. Niestety, tym razem w system się chyba zawiesił, bo po poprzedniej załodze znaleźliśmy różne ciekawe pozostałości. Innym interesującym wynalazkiem jest zmienna geometria pokładu - należy zgiąć na łączeniu taki skręcany pilers o jakieś 30 stopni i już pokład ugina się w okolicach masztu, dostosowując się do aktualnego obciążenia.


Niestety, patent testowany był na jednostce nie pierwszej młodości i trzeba go było wyłączyć, ponieważ po jego wielokrotnym stosowaniu, w okolicach pięty masztu pokazały się wyraźne oznaki zmęczenia materiału. Innym interesującym rozwiązaniem jest samomyjący się achterpik - wystarczy tylko w dnie jachtu zamontować przejścia burtowe o średnicy o 1 do 1,5 cm mniejszej od zrobionych w dnie otworów i już do achterpiku nalewa się cienkim strumyczkiem woda. Wystarczy ją tylko codziennie wybierać i już uzyskujemy czyściutki "achter". Warto również wymienić nowatorskie połączenie refsejzingów z ickami - dzięki zastosowaniu pięciocentymetrowych krowich ogonów, albo samoluzujący się fał foka (należy po prostu puścić fał 4 mm przez stoper 8 mm i fok samoczynnie zjeżdża po sztagu przy wiatrach od 3 B wzwyż). Fajnym pomysłem jest również szarpanka nie przykręcona do silnika - wprawdzie silnika nie da się nią uruchomić, ale za to jak zabawnie podskakuje, kiedy pociągnie się za linkę.
Niektórych rozwiązań nie byłem nawet w stanie zrozumieć - mam nadzieję, że ktoś kiedyś wyjaśni mi zastosowanie zwęglonych polan w reklamówce, które zasypały całą bakistę kawałkami węgla drzewnego. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to jakieś zastosowanie napędu parowego - może do ładowania akumulatora.
Z przykrością muszę się przyznać, że większość z tych patentów z powodu mojej technicznej niekompetencji zepsułem - nawet taką fajnie sprofilowaną śrubę do mocowania górnych końców want kolumnowych do masztu wymieniłem na tradycyjną prostą, tak samo jak drugą mocującą stenwanty, w której na dodatek udało się zupełnie zrezygnować z gwintu na rzecz zwykłej, drucianej zawleczki. Tym bardziej ich żal, że przetrwały dwie wymiany masztu.
W ramach przeprosin, chciałem zadedykować wszystkim inżynierom oraz omc* inżynierom, którzy przyczynili się do powstania tych fascynujących wynalazków ten kawałek:
Za rok znów popłynę na Mazury z SKŻ - po pierwsze dlatego, że rewelacyjnie bawiłem się podczas tegorocznego rejsu, a po drugie dlatego, że już czekam na możliwość zapoznania się z nowymi, nietuzinkowymi rozwiązaniami technicznymi.


*omc - skrót wyrażenia "o mało co"

4 komentarze:

  1. Hehe, to się nieźle wszystko zgrało. Wyobraź sobie, że Dublin właśnie gości Operację Żagiel, czy też "The Tall Ship Races". Oczywiście pofatygowałem się, by pooglądać żaglowce (w tym cztery duże polskie jednostki: Fryderyk Chopin, Pogoria, Kapitan Bordchardt i ORP Iskra oraz dwie mniejsze: Dar Szczecina i Amarant). Gdy spacerowałem wzdłuż rzeki Liffey, gdzie przy nabrzeżu cumowały i do niedzieli cumować będą żaglowce, spotkałem człowieka o znajomej twarzy- po długim natężeniu pamięci, doszedłem do wniosku, że to twarz z lewego górnego rogu Twego bloga. I już byłbym gościa zapytał, czy nie jest Polakiem i nie prowadzi przez przypadek bloga, gdy wlazł na drabinkę przy budce z fastfoodami, majstrując coś przy szyldzie. I byłem w kropce, bo z jednej strony pamiętałem, że zniknąłeś z bloga i że lubisz żeglować, ale ta budka ze śmieciowym żarciem jakoś mi tu nie pasowała. No i zrezygnowałem z pytania, jak sądzę słusznie- nie niepokoiłem szanownego sobowtóra Kolegimaupy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z bloga zniknąłem, bo przed wyjazdem na urlop byłem tak zmęczony, że położenie się spać po powrocie z pracy było dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Na szczęście mój szef stwierdził, że zamiast zaplanowanych dwóch mogę od razu wziąć trzy tygodnie wolnego, więc szkoda było nie skorzystać :). Niestety w tym roku udało mi się zapłynąć tylko na Mamry, choć początkowo planowałem zaliczyć jeszcze Amsterdam.
      A jeżeli chodzi o zdjęcie, to chyba nadszedł czas, by je zaktualizować, bo teraz wyglądam trochę inaczej :)

      Usuń
    2. Faktycznie, widać face- lifting :-)))
      Co do zwęglonych polan, podejrzewam że to apteczka pierwszej pomocy- węgiel jest znakomity na biegunkę, a być może i na chorobę morską. W ogóle, to opisane nowinki techniczne noszą znamiona wpływu Obcej Formy- być może studenci zostali porwani przez UFOli do różnych eksperymentów. Jeśli zaś chodzi o samoklarujący się pokład, to ten system rzeczywiście zupełnie się nie sprawdza. Ja go wielokrotnie próbowałem zastosować na stałym lądzie- chodzi o samosprzątającą się chatę. Odnoszę nieodparte wrażenie, że zawsze pozostaje w takim stanie, w jakim ją zostawiłem, n.p. młotek, który mi wpadł za kuchenkę, leży tam już tydzień mimo włączonego systemu.

      Usuń
  2. Ja mam w domu system sprzątający starego typu - działa jedynie w obecności ludzkiego operatora. Natomiast system samobrudzący działa idealnie - po dwutygodniowym wyjeździe wszystko było przykryte równą warstewką kurzu :)
    A jeżeli chodzi o węgiel na jachcie, to zastosowanie medyczne można od razu wykluczyć, ponieważ wieczorami przyjmowaliśmy regularnie duże dawki płynnych środków odkażających :)

    OdpowiedzUsuń

Uprzejmie proszę o podpisywanie komentarzy - może być np. nickiem po wybraniu z listy pod oknem komentarza pozycji "Nazwa/adres URL"