Ostatnio miałem niesamowitą okazję uczestniczyć w zajęciach prowadzonych przez gwiazdę polskiego coachingu biznesowego (i nie tylko coachingu). Podobno miało to być szkolenie, ale nie do końca wiem na jaki temat, bo nie wydaje mi się, żeby prowadzący to jakoś sprecyzował. Ale może wynikało to z tego, że o 9.00 rano na firmowym wyjeździe mogłem być jeszcze nieco rozkojarzony. Wkrótce jednak niewątpliwy talent sceniczny naszego coacha, jego nietuzinkowa osobowość oraz niezwykłe bogactwo przekazanej nam wiedzy obudziło moją uwagę. Dzięki temu w ciągu czterech godzin dowiedziałem się na prawdę niesamowitych rzeczy, które uczyniły moje życie lepszym. Czuję się zobowiązany, by podzielić się tym niezwykłym doświadczeniem.
Zaczęliśmy od ćwiczenia w parach: jedna osoba przewracała się na plecy, a druga miała ją podtrzymywać. Dowiedzieliśmy się dzięki niemu, że ludzie zwykle usztywniają plecy. Później było jeszcze ciekawiej. Przede wszystkim nasz guru objawił nam, że osoby wykorzystujące w pracy swój talent osiągają znacznie lepsze wyniki niż ci, którzy tego nie robią. Jednak niewielu ludzi jest w tak szczęśliwej sytuacji, za to najwięcej jest takich, którzy wprawdzie nie korzystają ze swego talentu, ale przykładają się do roboty i dzięki temu również mogą uzyskać niezłe wyniki, choć kosztem znacznie większego wysiłku i czerpiąc z tego mniejszą satysfakcję. Są również tacy, którzy się od roboty migają i głównie udają, że pracują, a ich działania nie przynoszą praktycznie żadnych efektów.
Nasz guru przekazał nam również porażającą wiedzę, że ma księgową, która wprawdzie towarzysko nie jest osobą zbyt interesującą, ale za to jest świetna w swoim fachu (bo wykorzystuje swój talent). Niestety nie przyjmuje już nowych klientów, bo ma ich za dużo.
Oprócz tego zostaliśmy poinformowani, że narcyzm komunikacyjny jest zły, bo utrudnia komunikację. W naszym przypadku komunikacja też była nieco utrudniona, ponieważ nasz coach tak olśnił nas swymi pełnymi scenicznego temperamentu monologami, dzięki którym dowiedzieliśmy się, że jest świetnym coachem, jaki jest jego stosunek do różnych spraw, jak się bawią jego dzieci i że ma różnych znajomych, że nie mieliśmy odwagi wcinać się ze swoimi pytaniami. Zostaliśmy również uświadomieni, że agresja werbalna nie jest najlepsza. Ale nie można na pewno do niej zaliczyć żartobliwych komentarzy typu "cieszę, że jesteście tak zaangażowani i zadajecie tyle pytań" rzucanych mimochodem do zamilkłych z wrażenia słuchaczy. One miały zapewne jedynie ośmielić nas i skłonić do aktywniejszego udziału w zajęciach.
Dowiedzieliśmy się także, że syn naszego mistrza świetnie zbiera grzyby, a także zabiera innym dzieciom zabawki w piaskownicy i bije je, kiedy chcą odzyskać swoją własność (ale przestaje, kiedy zaczną płakać - przecież żaden prawdziwy mężczyzna nie bije pokonanego). Dzięki temu w przyszłości zostanie samcem alfa.
Zaczęliśmy od ćwiczenia w parach: jedna osoba przewracała się na plecy, a druga miała ją podtrzymywać. Dowiedzieliśmy się dzięki niemu, że ludzie zwykle usztywniają plecy. Później było jeszcze ciekawiej. Przede wszystkim nasz guru objawił nam, że osoby wykorzystujące w pracy swój talent osiągają znacznie lepsze wyniki niż ci, którzy tego nie robią. Jednak niewielu ludzi jest w tak szczęśliwej sytuacji, za to najwięcej jest takich, którzy wprawdzie nie korzystają ze swego talentu, ale przykładają się do roboty i dzięki temu również mogą uzyskać niezłe wyniki, choć kosztem znacznie większego wysiłku i czerpiąc z tego mniejszą satysfakcję. Są również tacy, którzy się od roboty migają i głównie udają, że pracują, a ich działania nie przynoszą praktycznie żadnych efektów.
Nasz guru przekazał nam również porażającą wiedzę, że ma księgową, która wprawdzie towarzysko nie jest osobą zbyt interesującą, ale za to jest świetna w swoim fachu (bo wykorzystuje swój talent). Niestety nie przyjmuje już nowych klientów, bo ma ich za dużo.
Oprócz tego zostaliśmy poinformowani, że narcyzm komunikacyjny jest zły, bo utrudnia komunikację. W naszym przypadku komunikacja też była nieco utrudniona, ponieważ nasz coach tak olśnił nas swymi pełnymi scenicznego temperamentu monologami, dzięki którym dowiedzieliśmy się, że jest świetnym coachem, jaki jest jego stosunek do różnych spraw, jak się bawią jego dzieci i że ma różnych znajomych, że nie mieliśmy odwagi wcinać się ze swoimi pytaniami. Zostaliśmy również uświadomieni, że agresja werbalna nie jest najlepsza. Ale nie można na pewno do niej zaliczyć żartobliwych komentarzy typu "cieszę, że jesteście tak zaangażowani i zadajecie tyle pytań" rzucanych mimochodem do zamilkłych z wrażenia słuchaczy. One miały zapewne jedynie ośmielić nas i skłonić do aktywniejszego udziału w zajęciach.
Dowiedzieliśmy się także, że syn naszego mistrza świetnie zbiera grzyby, a także zabiera innym dzieciom zabawki w piaskownicy i bije je, kiedy chcą odzyskać swoją własność (ale przestaje, kiedy zaczną płakać - przecież żaden prawdziwy mężczyzna nie bije pokonanego). Dzięki temu w przyszłości zostanie samcem alfa.
Część warsztatowa również była bardzo bogata. Prócz ćwiczenia, o którym wspominałem na początku, mieliśmy - również w parach - przez kwadrans rozmawiać o tym, jakie mamy talenty i jak je wykorzystujemy. Dzięki temu dowiedziałem się, że kwadrans trwa mniej więcej siedem minut, ale na szczęście nie musieliśmy się później dzielić na forum zdobytymi informacjami, bo zaraz potem zrobiliśmy sobie egogramy. (Znacie oczywiście analizę transakcyjną, nieprawdaż?). Ich wyniki zostały dogłębnie zanalizowane, bo nasz coach powiedział nam, że ma znajomego, który ma naprawdę fatalny charakter, bo jest on skrajnie zdominowany przez krytycznego rodzica i dostosowane dziecko.
Miałem niesamowite szczęście, że mogłem na swojej drodze spotkać takiego profesjonalistę. Do tej pory nie wiedziałem jak żyć, ale dzięki temu spotkaniu już wiem, jak być prawdziwym zwycięzcą, a nie osobą która (pozwolę sobie tutaj zacytować ulubioną frazę naszego guru) ma g..no pod nosem.
Człowieku- od razu stanął mi przed oczami doktor Wiktor H., pracownik naukowy Politechniki Warszawskiej. 20 lat temu nie było choćby jednej godziny zajęć prowadzonych przez niego, na których by nie zaznaczył, że choć jest doktorem, to bardziej sobie ceni inżyniera, dyskretnie dawał nam do zrozumienia, że jest specem od samochodów, bo mimochodem nawiązywał do fatalnie eksploatujących swoje autka (taksówkarzy, mleczarzy, piłkarzy, generalnie wszyscy źle eksploatowali i tylko on, dr Wiktor H. to widział). Charakteryzował się tym, że na dzień dobry odrzucał zeszyt sprawozdań z laboratoriów każdemu (100% odrzutów- słowo honoru), choć cała teoria i rysunki były przepisane ze sprawdzonych i zatwierdzonych przez niego samego rok temu zeszytów- zmieniały się tylko liczby. Jest autorem najgłupszego w historii polskich politechnik podręcznika do laboratorium pomiarów techniki cieplnej- podręcznik charakteryzuje się licznymi błędami, takimi jak wykazy rzekomych cieczy manometrycznych, których w praktyce się nie stosuje, gdyż nie ma sposobu, by utrzymać na dłuższy okres czasu ich gęstość. Podręcznik ten jest pisany szyfrem Wiktora H. tak, aby student bez jego wykładu nie był w stanie rozszyfrować, co tam jest napisane (n.p. są tam fajne zmyłki we wzorach, zamiast zmiennych wydrukowane są liczby, co sugeruje że to parametry doświadczalne, a to są zmienne zależne od rodzaju użytego paliwa n.p. wartości opałowe). Generalnie podręcznik był tak zrypany, że wydano go tylko raz i więcej nie wznawiano. Jednak ten typ go wymaga DO TEJ PORY, 20 cholernych lat żąda od studentów używania książki, która się nie nadaje do niczego, więc stacje ksero mają radochę. Wyobraź sobie, że nikt go nie wywalił. A najlepsze jest to, że gdy podczas jakiegoś zaliczenia ma cię ochotę uwalić, to ci mówi "co pan sobie myśli, że pan rozumy wszystkie pozjadał? a ja panu mówię, że panu udowodnię, jak mało pan wie. Jakie czasopisma związane z pańskim przyszłym zawodem pan czyta??? Nie czyta pan? I pan chce być inżynierem? Ja jestem doktorem, ale bardziej sobie cenię tytuł inżyniera, bo on oznacza....blablabla
OdpowiedzUsuńMyślę, że każdy pamięta podobnego doktora H. Mnie od razu przypomniał się pan profesor, który prowadząc wykład (o ile się w końcu na tym wykładzie pojawił, a nie wyręczał się którymś z asystentów) omawiając jakieś zagadnienie dawał dwa-trzy zdania wprowadzenia, następnie czytał przez 15 min. swój skrypt w którym cytował głównie "Książeczkę o człowieku" Romana Ingardena. Pan profesor gdzieś w drugiej połowie lat osiemdziesiątych nawrócił się się z marksizmu-leninizmu na fenomenologię. Od tego czasu przedstawiał się jako duchowy spadkobierca i kontynuator dzieła Ingardena. Bardzo często zaczynał zdanie od "Jak już wykazał prof. Ingarden i ja..."
UsuńZ naszym coachem sprawa wyglądał nieco inaczej - jeżeli potraktować to "szkolenie" jako występ artystyczny (pan jest również aktorem), to jak najbardziej stanął na wysokości zadania. Po drugie, podejrzewam że coachem również jest niezłym, tylko się nie przyłożył. Całe "szkolenie" było elementem wyjazdu szkoleniowo-integracyjnego, który bardzo dobrze trafiał w problemy, które jakiś czas temu pojawiły się w firmie (spowodowane między innymi tym, że ostatnio się rozrosła - wcześniej praktycznie wszyscy się znali, teraz w biurze mija się mnóstwo nowych twarzy). Więc zorganizowano serię wyjazdów dla około 30-osobowych grup, dobranych tak, żeby nie dało się pojechać w "starych paczkach". Potem podzielono nas na jeszcze mniejsze grupki, które wysłano składające się z pracowników różnych działów, które wysłano na pół dnia do lasu, gdzie mieliśmy różne zadania do wykonania :) Można to było jeszcze uzupełnić dobrze przygotowanym warsztatem z komunikacji. W cztery godziny wiele więcej nie da się zrobić, ale z kolei można było oprzeć się na programie realizowanym w firmie na początku roku, który ładnie pokazał między innymi zjawiska utrudniające komunikację między różnymi działami. Wtedy wydatki na te wyjazdy (podejrzewam, że niemałe) byłyby naprawdę rewelacyjną inwestycją poprawiającą funkcjonowanie firmy.
Witaj, jestem z rewizytą, już dwukrotnie mój komentarz diabli wzięli. Nie mam pojęcia czego ode mnie chce system??? Miło tu u Ciebie. Kocham wodę wielką miłością. W zamierzchłych czasach miałam niezłe wyniki w pływaniu. Dlaczego nie można cofnąć czasu albo przynajmniej go zatrzymać? Nie mam wyjścia, wybieram "anonim", ale to ja czyli cheronea :-)))
OdpowiedzUsuńJesteś gościem bardzo mile widzianym :) Zwłaszcza, że ja do Ciebie wpadam dość często, choć zwykle nie mam czasu, żeby brać udział w dyskusjach.
UsuńŻeby się udało dodać komentarz z adresem Twojej strony trzeba wybrać z okienka koło "Komentarz jako:" opcję "Nazwa/adres URL" a następnie kliknąć "Opublikuj". Czy po czymś takim znikał Twój komentarz?
Usuń