sobota, 10 listopada 2012

Zapiski egzaminatora

Tegoroczny żeglarski sezon szkoleniowy już za nami. Tym razem miałem okazję kilkukrotnie egzaminować świeżo upieczonych żeglarzy - za każdym razem na Zalewie Zegrzyńskim, po kursach weekendowych. W większości kursy trwały jedenaście dni, a dwunastego odbywał się egzamin i w czasie tych jedenastu dni uczestnicy oprócz praktyki, zapoznawali się również z teorią. Jednym wyjątkiem był kurs Studenckiego Klubu Żeglarskiego, na którym poświęciliśmy 12 dni tylko na szkolenie praktyczne, całą teorię robiąc w ciągu tygodnia w Warszawie. Drugim egzamin w firmie, która w środowisku ma raczej kiepską opinią, choć w tym momencie chyba głównie ze względu na "model biznesowy" właściciela. Tutaj KWŻ poprosił o przełożenie egzaminu o tydzień, ponieważ uznał, że kursantom przyda się jeszcze jeden dzień ćwiczeń (dokładnie tak samo zachował się przy egzaminie w zeszłym roku, na którym byłem przewodniczącym komisji egzaminacyjnej). Nasunęło mi się po tych egzaminach kilka refleksji.
Po pierwsze większość egzaminowanych osiągnęła bardzo dobre wyniki w części teoretycznej. Wprawdzie zdanie teorii nie jest takie trudne - zwłaszcza, że dostępna jest baza pytań egzaminacyjnych wykorzystywana w WOZŻ kilka lat temu, która obejmuje podobny zakres zagadnień, co obecna, oraz pozwala się oswoić z typem pytań testowych. Ale fakt, że wielu egzaminowanych w całym teście robi jedynie pojedyncze błędy świadczy moim zdaniem o ich zaangażowaniu w naukę. Wyjątkiem jest najczęściej teoria żeglowania. Co ciekawe, brudnopisy wszystkich nieszczęśników, którzy poprawiali u mnie ten przedmiot nie zawierały nawet jednego szkicu. Kiedy jednak w czasie ustnej poprawki dodawaliśmy do kłopotliwych pytań choćby najprostszy rysunek albo sprowadzaliśmy sprawę do konkretnych zachowań jachtu, okazywało się, że przeciętny "humanista" może jednak zrozumieć fizykę w tak podstawowym zakresie.
Drugie ciekawa obserwacja: podczas części praktycznej egzaminowani często wykazywali się umiejętnościami samodzielnego reagowania na niespodziewane sytuacje. Przykładem może być uczestnik jednego z ostatnich egzaminów, który w trakcie manewru "człowiek za burtą" wpakował się na środek mielizny (pływający po Zegrzu wiedzą, że jest to "akwen pływowy" i takie przygody mogą się zdarzyć nawet na jego środku). Najpierw schodząc z mielizny doprowadził jacht w pobliże "człowieka", a następnie podjął go wykonując drugą pętlę. I to mimo widocznego zdenerwowania wynikającego z  sytuacji egzaminu. Muszę przyznać, że byłem pod dużym wrażeniem - tak na prawdę chciałem przerwać manewr, ze względu na to, że odbywał się na ograniczonym akwenie, ale ponieważ egzaminowany wyraźnie wiedział, jak poradzić sobie z sytuacją, pozwoliłem dokończyć. Wydaje mi się, że świadczy to również o tym, że jesteśmy coraz bardziej profesjonalni jako instruktorzy - nie uczymy kursantów wykonywać manewrów "na małpę", ale planować je, uwzględniając konieczność zastosowania rozwiązań zapasowych w przypadku pojawiających się trudności, a następnie podejmować odpowiednie decyzje w miarę rozwoju sytuacji.
Jest jednak druga strona medalu - większość egzaminowanych była wyraźnie "niedopływana", co przejawiało się albo w wyraźnych niedokładnościach w większości manewrów, albo w tym, że jeden z nich (najczęściej podejście do kei na żaglach) było bardzo kiepsko opanowane.  Efekt jest często taki, że najpierw delikwent w wyniku własnych błędów wpędza się w kłopoty, by potem dzięki prawidłowej ocenie sytuacji, skutecznemu zastosowaniu manewrów zapasowych lub awaryjnych i sprawnemu zarządzaniu załogą z tych kłopotów się wydobyć. Niestety w przypadku niektórych osób ilość błędów i niedokładności była tak duża, że nie dawali żadnej szansy egzaminatorom, którzy musieli w końcu postawić ocenę niedostateczną. Najczęściej podczas omówienia padał wtedy komentarz "Potrzeba ci jeszcze ze dwóch dni pływania". Najmniej takich sytuacji było w trakcie egzaminów po kursach, podczas których na szkolenie praktyczne poświęcono pełne 12 dni. Pokazuje to moim zdaniem, że ostatnie dni szkolenia poświęcone nie na naukę nowych manewrów, a na ich powtarzanie i doskonalenie - zwłaszcza z ograniczonymi do minimum interwencjami instruktora w trakcie ich wykonywania, wnoszą nową jakość w pływanie kursantów. Dłuższy kurs daje również pewien zapas czasu na niekorzystne warunki pogodowe, czy problemy wynikające np. z awarii sprzętu.
Mogę zrozumieć podejście właścicieli szkół żeglarskich, starających się zminimalizować koszty kursów poprzez ich skrócenie choćby o jeden dzień, tym bardziej, że sami uczestnicy decydując się na wybór konkretnego szkolenia oraz w jego początkowej fazie narzekają, że zabiera im się w ten sposób całe 6 weekendów. Jednak pod koniec kursu sami zwykle stwierdzają, że brakuje im tych dodatkowych dni pływania. A później instruktorzy z takich kursów żeglując sobie prywatnie lub jako sternicy na rejsach turystycznych i właściciele szkół żeglarskich, którzy często również wypożyczają swoje jachty narzekają na niski poziom wyszkolenia żeglarzy.
W tym kontekście jeszcze ciekawiej wyglądają pomysły na "kursy dla zaawansowanych" (czyli takich, którzy już opanowali większość umiejętności żeglarskich, np. płynąc na dwa tygodnie na Mazury z jakimś swoim znajomym). Oblewanie większości egzaminowanych po 7 dniowym kursie nie sprawia mi jako egzaminatorowi żadnej przyjemności - zwłaszcza, że mam świadomość, że zostali oni naciągnięci przez organizatorów.

4 komentarze:

  1. Dobrze piszesz w kwestii czasu poświęcanego na kurs. Z naszego (tegoroczny, SKŻ) pamiętam to że dopiero tego ostatniego dnia praktyki poczułem pewność siebie na zasadzie, że już dziś się nie uczę, tylko robie to co już umiem, a przy manewrach byłem w stanie zauważyć pewne błędy o których dzień wcześniej nie myślałem, bo byłem zaaferowany samym faktem że to wszystko się dzieje.

    Druga sprawa, że potem w ciągu 9 tyg. na mazurach, byłem w stanie manewrować bezpiecznie i skutecznie dowolnym jachtem na który wsiadłem.
    Świadczy to o tym że naprawdę odwalacie dobrą robotę jeżeli chodzi o poziom szkoleń, ale to już mówiłem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A chciałbym zwrócić uwagę, że na naszym kursie nie mieliśmy praktycznie żadnych opóźnień ze względu na kłopoty z pogodą, awarie itp., nie narzekaliśmy również na problemy z frekwencją wśród kursantów - czyli większość z was rzeczywiście szkoliła się przez te 12 dni.
      Jako instruktor nie raz widziałem, jak pod koniec kursu zmieniał się sposób pływania kursantów - zaczynali podejmować samodzielnie decyzje, eksperymentować z własnymi rozwiązaniami bez oglądania się na instruktora. Zazwyczaj skutkowało to na jakiś czas znacznym pogorszeniem skuteczności, ale potem manewry zaczynały wychodzić znacznie lepiej, bo kursanci zaczynali czuć, że potrafią. Skracając kursy nie dajemy często uczestnikom możliwości osiągnięcia tego etapu.

      Usuń
  2. Nie uważam że to jest duża oszczędność dla organizatora w przypadku kursów w takiej formie jakiej są prowadzone gdziekolwiek nad Zalewem
    Zwykle instruktorzy i jachty, bo o tych kosztach mówimy, są ponoszone przez organizatora i tak przez 12 dni. mimo, że ostatniego dnia większość jachtów stoi a instruktorzy się zajmują co najwyżej podtrzymywaniem morale.
    Gdyby był to zwykły dzień szkolenia a egzamin odbywał się dodatkowego dnia, wzrost kosztów jest drobny. W większości przypadków dla jest potrzeba góra dwóch jachtów i KWŻ. Spokojnie można w tym czasie zaczynać kolejny kurs, bo pierwszego dnia i tak jest dużo zabaw na lądzie. Węzełki, taklowanie, praca na linach, pagaje...sami wiecie że rzadko się pierwszego dnia wychodzi na jezioro;)
    Małe lobby w ośrodkach szkolących nad Zalewem miałoby szansę powodzenia.


    Nie podziała to niestety w przypadku szkolenia turystycznego gdzie w cenie jest wikt i opierunek, a dodatkowo nie możliwości przedłużenia aby zachować stałe zmiany turnusów.

    I mimo że połowę czasu się marnuje na pokonanie tras posiłki etc to z drugiej strony takie kursy mają domyślnie 12 dni+egzamin.
    A sam wiem że ostatni dzień kiedy siada się na kei i puszcza kursantów samych daje więcej niż reszta szkolenia. sami nagle zaczynają szybciej myśleć:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście na kursach stacjonarnych i wędrownych nie oszczędza się na skróceniu kursu, ale na kursach weekendowych sprawa wygląda inaczej. Na żadnym z egzaminów, na których byłem ostatnio nie było instruktorów zajmujących się dodawaniem otuchy egzaminowanym. Zwykle ze strony organizatora do komisji wchodzą dwie osoby - sekretarz i jeden z instruktorów (najczęściej KWŻ). Ale w tym czasie organizator szkolenia im nie płaci, ponieważ dostają wynagrodzenie za udział w komisji. A pozostałych instruktorów można np. skierować na inny kurs, który zwykle już trwa (wiele firm ustawia obecnie terminy kursów weekendowych "na zakładkę"). Czyli w trakcie egzaminu szkoła nie opłaca żadnych instruktorów - od kilku lat nie szkoliłem w żadnej typowo komercyjnej firmie, więc nie wiem ile obecnie wynosi dniówka instruktorska, ale przy kursie z czterema wachtami oszczędza się w ten sposób cztery takie dniówki. Na egzaminie zwykle połowa jachtów, które byłyby potrzebne do szkolenia takiej liczby egzaminowanych. Wolne jachty można puścić w czarter lub na rozpoczynający się kurs. A za udostępnienie jachtów na egzamin można wystawić OZŻ-towi fakturę, choć przy małych egzaminach, zwłaszcza z przewagą uczestników uprawnionych do zniżek szkoły żeglarskie zwykle od tego odstępują.
      Dodatkowo łatwiej przyciągnąć kursantów na krótszy kurs - widzę to na przykład w wielu rozmowach ze znajomymi z pracy, którzy zastanawiają się nad szkoleniem w SKŻ: pomysł, że mieliby na to poświęcić 7 weekendów niezbyt im się podoba.

      Usuń

Uprzejmie proszę o podpisywanie komentarzy - może być np. nickiem po wybraniu z listy pod oknem komentarza pozycji "Nazwa/adres URL"