Korzystając z tego, że Święto Niepodległości miałem spędzić w tym roku w Warszawie postanowiłem uczcić je jak wielu mieszkańców stolicy maszerowaniem. Niestety ze względu na nadmiar okazji do maszerowania miałem pewien problem z wyborem. Ostatecznie padło na marsz Razem dla Niepodległej Pana Prezydenta, a następnie - żeby zachować równowagę polityczno-intelektualną na Marsz Niepodległości. Okazało się jednak, że maszerować musiałem znacznie wcześniej, bo tramwaje jadące w stronę centrum dojeżdżały jedynie do pl. Starynkiewicza. Dzięki temu mogłem jednak zobaczyć na estakadzie nad rondem koło Dworca Centralnego uczestników Biegu Niepodległości. W końcu trochę po 12.00 dotarłem w okolicę pl. Piłsudskiego - akurat na uroczystą zmianę wart. Tłumów ogromnych nie było, ale trochę ludzi jednak obserwowało ceremonię - w tym dość dużo ludzi z dziećmi. Atmosfera dość pogodna. Na miejscu można było nabyć wyroby flagopodobne wyglądające na pozostałości po Euro. Od jednej z pań próbowałem się dowiedzieć, dlaczego sprzedaje polskie bandery, ale nie chciała ze mną na ten temat rozmawiać. Dowiedziałem się za to, że wcześniej harcerze rozdawali kokardy narodowe.
Chciał za to rozmawiać chłopak (na oko jakieś 18-19 lat) sprzedający pisemka koło transparentu Ligi Obrony Suwerenności. Ponieważ nazwa ugrupowania nie do końca pasowała mi do miejsca, postanowiłem dowiedzieć się nieco więcej na jego temat. Ponieważ mój rozmówca stwierdził, że nie czuje się kompetentny, by mi takich informacji udzielić, bo należy do niego od niedawna, rozmowa zeszłą na powody, dla których się z nim związał. Mówił o braku perspektyw na pracę po skończeniu szkoły w swoim miasteczku, tym że będzie musiał prawdopodobnie wyjechać za granicę, doszliśmy do wniosku, że obu nam nie podoba się, że politycy, zamiast zajmować się czymś konstruktywnym koncentrują się na słownych napierdalankach w mediach. Mój rozmówca wolałby, żeby ludzie więcej wysiłku wkładali w próby porozumienia się. Nie mogłem się powstrzymać i zapytałem go, co sądzi na temat katastrofy/zamachu w Smoleńsku. I tu spotkało mnie zaskoczenie - okazało się, że nie wie, co o tym myśleć, ale śledzi doniesienia i opinie obu stron i próbuje sobie wyrobić własne zdanie. Interesujący młody człowiek, próbujący znaleźć swoje miejsce w życiu. Bardzo jestem ciekaw jego wrażeń z Marszu Niepodległości, na który przyjechał do Warszawy.
Oprócz tego wypatrzyłem jeszcze jeden transparent, na którym byli razem Jaruzelski, Kiszczak, UB, Komorowski i "Banda Czworga" - jak zwykle przy tego typu utworach nie udało mi się zrozumieć, co autor miał na myśli. Mogłem się wprawdzie zapytać dzierżycieli tego dzieła, ale ochota do rozmowy jakoś mnie tym razem opuściła.
Zanim marsz się rozpoczął, przeszedłem na Krakowskie Przedmieście. Pod Pałacem Prezydenckim kilku starszych panów bardzo obrazowo wyjaśniało sobie, co nawzajem sądzą o swoim patriotyzmie i przynależności narodowej. Otaczający ich przypadkowi członkowie przypadkowego społeczeństwa reagowali śmiechem i niedowierzaniem. Poszedłem dalej, mijając między innymi najnowsze wzmocnienie naszej armii - czołg Renault FT-17 odzyskany w Afganistanie. Na Krakowskim dużo ludzi - miejscami trudno przejść, zwłaszcza że na jezdni stoją pododdziały reprezentujące różne rodzaje wojsk i innych służb mundurowych, a także oddziały rekonstruktorów w mundurach z różnych okresów historycznych.
Marsz wreszcie ruszył. Za mundurowymi nadchodzi Pan Prezydent z Panią Prezydentową. Idą, machają, uśmiechają się. Witają ich dość mizerne oklaski, a jednym miejscu jeszcze mizerniejsze gwizdy. Posuwam się równolegle do Pana Prezydenta przez jakieś 300 m, ale ponieważ zbliża się 15.00 skręcam w stronę Ronda Dmowskiego, skąd ma ruszać Marsz Niepodległości. Po jakimś czasie zajmuję strategiczne stanowisko na rogu Marszałkowskiej i Nowogrodzkiej. Mniej więcej w tym samym czasie ustawia się tam około 20 motocyklistów, którzy mają jechać na czele manifestacji narodowców. A potem nic się nie dzieje przez jakieś 20 minut. W końcu pojawia się ktoś z organizatorów i wzywa pieszych uczestników marszu, by przeszli w stronę Pałacu Kultury, gdzie ma się uformować kolumna. Ostatecznie ruszają koło 15.40, najpierw motocykliści, potem rekonstruktorzy, samochód z nagłośnieniem, z którego ktoś podaje hasła do skandowania i wreszcie uczestnicy. Początkowo jest spokojnie, choć tłum krzyczący "RAZ SIERPEM RAZ MŁOTEM CZERWONĄ HOŁOTĘ" i "NADCHODZI, NADCHODZI MARSZ NIEPODLEGŁOŚCI" brzmi groźnie. Ale po kilku minutach chodnikiem za plecami widzów zaczynają się przemieszczać od strony ronda ekipy zamaskowanych małolatów z zapalonymi racami. Po chwili jedna z rac zostaje wrzucona w środku grupy obserwatorów stojących przy skraju jezdni. W pewnym momencie część ludzi z chodnika rzuca się do ucieczki. Uznaję, że mój punk obserwacyjny nie jest wcale taki fajny, jak mi się wcześniej wydawało i przechodzę uliczką równoległą do Marszałkowskiej na Żurawią. Na rogu Marszałkowskiej i Żurawiej na chodniku stoi oddział policji w pełnym rynsztunku do tłumienia zamieszek, a kolesie w kominiarkach rzucają w nich brukowcami i racami. Policjanci na razie jedynie zasłaniają się tarczami przed lecącymi w ich stronę przedmiotami. Przechodzę tyłami do kolejnego skrzyżowania. Dociera tam również kolejny oddział policji. Dowódca odbiera komunikat przez radio i każe im się sformować w uliczce, gdzie przekazuje im jakieś informacje. Nie słyszę, co do nich mówi, ale za to bardzo wyraźnie dociera do mnie "O żeż kurwa!" jednego z jego podwładnych. W tym czasie w stronę Żurawiej jadą również armatki wodne. Wycofuję się znów na uliczkę równoległą do Marszałkowskiej i ruszam nią w stronę Al. Jerozolimskich. Kiedy przechodzę przez Żurawią widzę, że bitwa na Marszałkowskiej trwa nadal. Policja wzywa zadymiarzy, żeby zaprzestali działań niezgodnych z prawem, nawołuje też dziennikarzy, żeby zeszli z ulicy. Po chwili słychać stamtąd powtarzające się serie głośnych trzasków - podejrzewam, że policja zaczęła używać broni gładkolufowej.
Na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Nowogrodzkiej stoi kolejny autobus z nagłośnieniem. Gość z autobusu krzyczy najpierw, żeby nie dać się sprowokować policji, a następnie żeby policjantów nie prowokować. Woła do uczestników uczestników marszu, żeby się wycofali za autobus i chronili kobiety i dzieci. Zaczyna śpiewać Rotę, krzyczy, że każdy, kto atakuje policję to prowokator, a kiedy nie przynosi to efektów, krzyczy "baczność!" i zaczyna śpiewać hymn. Głos czasem mu się łamie, czasem słychać w nim złość, ale cały cza stara się panować nad tłumem i nie dopuścić do eskalacji.
Na Al. Jerozolimskich stoi marsz Klubów Gazety Polskiej od tyłu flankowany przez policję. Na chodniku jeden starszy mężczyzna opowiada drugiemu, że policja zaatakowała marsz, bo przestraszyła się ilości uczestników i postanowiła go rozpędzić. Kiedy mówię, że widziałem, jak grupy małolatów w kominiarkach atakowały stojących na chodniku policjantów, słyszę, że to byli policyjni prowokatorzy, którzy mieli wywołać zamieszki. Drugi słysząc to stwierdzenie tylko uśmiecha się do mnie porozumiewawczo.
Wracam w stronę skrzyżowania Marszałkowskiej i Nowogrodzkiej. Człowieka od nagłośnienia słychać od razu: woła do policjantów, żeby nie napierali na uczestników, bo nie mają się gdzie wycofać. (Nie jest to do końca prawdą - Nowogrodzka i Poznańska są cały czas otwarte, krążą nimi zarówno grupki uczestników, jaki i postronni obserwatorzy, ale jeżeli uczestnicy w nie wejdą, to marsz się rozproszy.) Podrzuca uczestnikom hasła do skandowania, wybierając te nieagresywne, znów intonuje Rotę i hymn. Za chwilę przekazuje informację, że trwają negocjacje z policją i marsz prawdopodobnie uda się kontynuować. W pewnym momencie prosi, żeby ktoś z tłumu podał hasło do śpiewu - pomysł okazał się niezbyt udany, bo uczestnicy zaczynają skandować "RAZ SIERPEM, RAZ MŁOTEM...", więc znów przejmuje dowodzenie i rozpoczyna Rotę.
Jest decyzja, marsz ruszy dalej. Organizator prosi uczestników, żeby pozwolili się przegrupować policjantom, stara się jak najbardziej studzić emocje, informuje, jak ma być sformowana kolumna, gdzie będzie zwężenie jezdni. Wydaje mi się, że to, że zamieszki się nie rozszerzyły, było w dużym stopniu jego zasługą.
Przemieszczam się równolegle do marszu aż do Ronda Jazdy Polskiej. Początkowo policjanci odcinają wyloty uliczek, dalej już ich nie widać. Marsz idzie spokojnie, uczestnicy skandują na przemian "RAZ SIERPEM...", "CZEŚĆ I CHWAŁA BOHATEROM", "GDZIE SĄ FLAGI?" i "NADCHODZI, NADCHODZI MARSZ NIEPODLEGŁOŚCI". W ubikacji w Metrze Politechnika znów słyszę, że zadymy były efektem policyjnej prowokacji. Ponieważ maszeruję już po Warszawie od jakichś 6 godzin postanawiam wrócić w stronę centrum. Mijam kolumnę Klubów Gazety Polskiej - nieco inny dobór haseł i piosenek: "KOMOROWSKI ZDRAJCA POLSKI", "A NA DRZEWACH ZAMIAST LIŚCI BĘDĄ WISIEĆ KOMUNIŚCI" i "PRECZ Z KOMUNĄ". Na Marszałkowskiej aż do Żurawiej nie widać żadnych zniszczeń. Jedynie w jednym miejscu funkcjonariusze oglądają służbowe Mitsubishi z powgniataną karoserią. Przy Żurawiej leżą powyrywane brukowce, wywrócone kosze na śmieci, wyłamane słupki z łańcuchami i znak drogowy. I mnóstwo wypalonych rac. Nie widzę natomiast powybijanych szyb. Widać, że atak był wymierzony jedynie w policjantów. Przypadkiem udaje mi się podsłuchać dwóch młodych ludzi wracających z marszu, którzy chwalili się starszemu mężczyźnie, że "policja stała tutaj (wskazuje na chodnik przy skrzyżowaniu) a my ich atakowaliśmy".
Na miejscu są już służby miejskie, które porządkują pobojowisko.
Jest decyzja, marsz ruszy dalej. Organizator prosi uczestników, żeby pozwolili się przegrupować policjantom, stara się jak najbardziej studzić emocje, informuje, jak ma być sformowana kolumna, gdzie będzie zwężenie jezdni. Wydaje mi się, że to, że zamieszki się nie rozszerzyły, było w dużym stopniu jego zasługą.
Przemieszczam się równolegle do marszu aż do Ronda Jazdy Polskiej. Początkowo policjanci odcinają wyloty uliczek, dalej już ich nie widać. Marsz idzie spokojnie, uczestnicy skandują na przemian "RAZ SIERPEM...", "CZEŚĆ I CHWAŁA BOHATEROM", "GDZIE SĄ FLAGI?" i "NADCHODZI, NADCHODZI MARSZ NIEPODLEGŁOŚCI". W ubikacji w Metrze Politechnika znów słyszę, że zadymy były efektem policyjnej prowokacji. Ponieważ maszeruję już po Warszawie od jakichś 6 godzin postanawiam wrócić w stronę centrum. Mijam kolumnę Klubów Gazety Polskiej - nieco inny dobór haseł i piosenek: "KOMOROWSKI ZDRAJCA POLSKI", "A NA DRZEWACH ZAMIAST LIŚCI BĘDĄ WISIEĆ KOMUNIŚCI" i "PRECZ Z KOMUNĄ". Na Marszałkowskiej aż do Żurawiej nie widać żadnych zniszczeń. Jedynie w jednym miejscu funkcjonariusze oglądają służbowe Mitsubishi z powgniataną karoserią. Przy Żurawiej leżą powyrywane brukowce, wywrócone kosze na śmieci, wyłamane słupki z łańcuchami i znak drogowy. I mnóstwo wypalonych rac. Nie widzę natomiast powybijanych szyb. Widać, że atak był wymierzony jedynie w policjantów. Przypadkiem udaje mi się podsłuchać dwóch młodych ludzi wracających z marszu, którzy chwalili się starszemu mężczyźnie, że "policja stała tutaj (wskazuje na chodnik przy skrzyżowaniu) a my ich atakowaliśmy".
Na miejscu są już służby miejskie, które porządkują pobojowisko.
Reasumując tradycja w narodzie trwa. Piłsudski pokazał jak rozprawiać się z opozycją. Pora zatem np. na jaki obóz koncentracyjny, pytanie tylko kto pierwszy zakrzyknie :)
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej spacery dobrze służą krążeniu.
Nawet nie wiesz jak bardzo mi się humor poprawił po 6 godzinach na nogach :), gdyby nie kłopoty z kolanem, najchętniej wziąłbym udział w biegu.
UsuńA sam Marsz Niepodległości mnie trochę przeraził - i wcale nie mam tu na myśli zadymy.
Dawno nie czytałem tak fajnego reportażu. A najbardziej mi się w nim podobało to, jak pokazałeś puszczenie kłamstwa w tłum i jak szybko się ono przemieszcza pocztą pantoflową.
OdpowiedzUsuńWnioski mam nie za wesołe, bo jak wesoły może być fakt, że w Polsce jest tylu kretynów tak chętnie szukających zadymy.
I jeszcze taka refleksja: Przypomniało mi się sprawozdanie, jakie kiedyś zdał mi mój brat z manifestacji na Krakowskim. Ale nie z żadnej PiSowskiej, tylko tej jednej, jedynej, zrobionej w wyniku zmęczenia materiału posmoleńską histerią i zwołaną przez internautów. Miało być wesoło i z humorem, ale zeszło się zbyt wielu tępaków, dla których najfajniejszym hasłem do skandowania było "sadzić, palić, zalegalizować". W efekcie marsz wyglądał trochę jak grupa rezerwistów o tak małych rozumkach, że jedynym tekstem, jaki byli w stanie zapamiętać, było "godzina pią-ta, minut trzydzieś-ci, kiedy po-bud-ka za-gra-ła...".
Co prawda nijak to się ma do Marszu Niepodległości, gdzie miało być patriotycznie, a wyszło bandycko i wulgarnie, ale chodzi mi o to, jak zorganizowana grupa kretynów może położyć wszystkie plany na łopatki.
Dziękuję bardzo za połechtanie mojej dumy :).
UsuńA jeżeli chodzi o wersję z policyjną prowokacją, to jestem przekonany, że dla większości uczestników był to jedyny możliwy sposób na zracjonalizowanie sobie tej sytuacji (pomijam tu wypowiedzi szanownych panów parlamentarzystów, którzy brali udział w marszu). Gdyby nie było prowokacji, to musieliby przyznać, że manifestują razem ze zwykłymi bandytami, a nie z bohaterskimi "rycerzami i żołnierzami niepodległości". A to zmusiłoby ich do zakwestionowania swoich poglądów. Ciekaw jestem, jak babcie z Klubów Gazety Polskiej nazywają "zamaskowanych patriotów", kiedy wracając z meczu demolują ulice, przy których mieszkają.
Myślę, że to co piszesz o "zorganizowanej grupie kretynów" dokładnie oddaje, to co się wydarzyło - kibole mieli głęboko... plany organizatorów, którym się wydawało, że są w stanie ich okiełznać. Oni przyszli tam zabawić się w swój ulubiony sposób i zrobili to przy pierwszej nadarzającej się okazji.