Po trzydniowej nieobecności w Warszawie wracam do domu, włączam TVN24 i trafiam na najważniejsze informacje dnia - polityków wzywających do rozliczenia winnych "afery dachowej". Tak jak wielu innych ludzi sam się śmiałem z tego, że w XXI wieku odpowiedzialni podobno ludzie nie potrafią skorzystać z prognozy pogody (choć z drugiej strony, jak się weźmie pod uwagę, jak często drogowcy są zaskakiwani opadami śniegu, to nie powinno mnie to dziwić), ani zrozumieć takiej z pozoru prostej zależności, że jak pada deszcz, to jest mokro. Ale zrobienie z tego kolejnej afery wymagającej osobistej interwencji premiera to gruba przesada. Ktoś dał du... (zdarza się to codziennie w różnych sytuacjach - niestety tym razem podczas prestiżowego wydarzenia) - w efekcie było wielu wkurzonych kibiców oraz kupa śmiechu i kpin. Decyzji o niezasuwaniu dachu nie podejmował nikt NCS, choć być może niedostatecznie dokładnie wyjaśnili oni ludziom podejmującym decyzję, że murawa nie jest przygotowana do gry podczas deszczu. Sprawa w sam raz dla komisji śledczej.
Przy okazji zastanawiałem się nad poprzednimi "wielkimi" aferami - patrząc wstecz mieliśmy: Amber Gold (przy okazji zostały nagłośnione nieprawidłowości w pracy prokuratury i niedoskonałe przepisy regulujące działanie sądów rejestrowych), taśmy PSL - pojawił się problem nepotyzmu i kolesiostwa w spółkach skarbu państwa, samorządowych albo zależnych od państwowych instytucji. Do tego można by dorzucić "debatę" na temat reformy emerytalnej i towarzyszące jej wydarzenia, zadymy przy okazji meczu Polska-Rosja podczas Euro, czy protesty lekarzy. Pewnie jakby dobrze poszukać, to podobnych spraw znalazłoby się więcej. Mam wrażenie, że za każdym razem reakcje polityków i mediów są praktycznie takie same: media relacjonują jakieś wydarzenie albo odkrywają nieprawidłowości, opozycja korzystając z tychże mediów udowadnia, że wszystko jest to jest osobistą odpowiedzialnością Tuska, który powinien niezwłocznie podać się do dymisji prosząc przy okazji sejm, żeby zechciał go postawić wraz ze wszystkimi ministrami przed Trybunałem Stanu. Rząd składa wyjaśnienia, czasem sypią się głowy, premier obiecuje, że problem zostanie rozwiązany, ale trafia się kolejna sensacja, która spycha poprzednią z tego, co kiedyś nazywało się "pierwszymi stronami gazet" i kółko zaczyna się kręcić od nowa. Przy czym działania polityków wyglądają mniej więcej tak samo niezależnie od rzeczywistej wagi problemu - ważne jest jedynie, żeby pokazać się w mediach i dokopać konkurencji. Media również porzucają temat na rzecz świeższego mięska i sprawa powoli odchodzi w niebyt.
Właściwie obecnie można mieć pewność, że po raz kolejny na topie pojawią się dwie sprawy - kolejne "rewelacje" Antoniego Macierewicza na temat katastrofy smoleńskiej oraz doniesienia o tym, co obecnie robi matka Madzi. Ciekawe, czy Katarzynę W. można już dzięki temu nazwać celebrytką? A jeżeli tak, to która partia zaproponuje jej miejsce na swoich listach wyborczych - w końcu jest pewnie jedną z najlepiej rozpoznawanych osób w Polsce.
Nie wiem, jaki innym przypadkowym członkom przypadkowego społeczeństwa, ale mnie przypomina to Facebooka - ktoś wrzuca jakiś wpis, ktoś odpowiada, sprawa żyje kilka minut (godzin, dni), pojawia się następny wpis... Czy tak ma wyglądać życie polityczne?
A jako małe post scriptum - subiektywny przegląd newsów na który dzisiaj trafiłem.
Tabloityka?
OdpowiedzUsuńDobre :)
UsuńMnie do głowy przychodzi kilka innych określeń: idiotyka, kłamlityka, itp.
Ale przyszło mi do głowy jeszcze jedno podobieństwo z Facebookiem - w końcu po każdej takiej zadymie wszyscy podliczają w sondażach ilość otrzymanych "lajków".
A raz na cztery lata można dać dużego unlike'a.
UsuńJak patrzę "wielkie powroty" do polityki, to żałuję, że nie można dać niektórym permanentnego bana.
UsuńDość ciekawie opisał to Max- Kolonko. Jako Polaka, drażniła mnie trochę ta pewność, że w USA media są lepsze, a już na pewno od polskich mediów, więc miałbym obawy przed podpisaniem się pod całym wywiadem, natomiast niektóre fakty są niezaprzeczalne: Gdy w USA jest program o gwiazdach, to jest to n.p. Ozzy Osborne. W Polsce jest to w najlepszym wypadku Michał Wiśniewski, ja czytając tytuły rubryk o rozrywce, praktycznie nie znam nikogo. Pojechał po wszystkich odgrzewanych kotletach (i to w dodatku bezmyślnie importowanych z zachodu), pojechał po tym, że w Polsce nie robi się własnych programów. Trochę mi się nie podobała jego akceptacja fałszowania historii w filmach- on to uważa za normalny zabieg, ja sądzę, że dałoby się znaleźć hollywoodzkie epizody w autentycznych życiorysach, ale mniejsza o to. Generalnie sprawa wygląda tak, że u nas pieprzy się o niczym i wałkuje to "nic" miesiącami.
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak to wygląda obecnie w produkcjach z Hollywood, ale przypomina mi się "Bitwa o Midway". Swego czasu dość mocno interesowałem się wojną na Pacyfiku i wiem, że w tym filmie nawet duża część dialogów (zwłaszcza rozmowy załóg samolotów) jest po prostu zacytowana. A nawet po wielu latach od nakręcenia ogląda się ten film na prawdę dobrze.
UsuńA jeżeli chodzi o naszych "celebrytów", to większość z nich kojarzę jedynie dlatego, że mój szef w chwilach, kiedy nie ma zbyt dużo pracy, czyta nam co głupsze kawałki z Onetu. Podejrzewam jednak, że "tabloidyzacja" mediów nie jest zjawiskiem, które dotyczy tylko Polski.