W poniedziałek wróciłem z Francji. Przy okazji przypomniał mi się powrót z wyjazdu do tego kraju pod koniec lat 80-tych. Polska wydała mi się wtedy brudna i szara, a pierwsze spotkanie ze sklepową z osiedlowego spożywczaka na powrót pokazało mi, jak niewiele znaczę w ogólnym planie stworzenia. Tym razem obyło się bez podobnego szoku kulturowego. Owszem, chciałbym na przykład, żeby polskie drogi były w takim stanie jak francuskie. A jeździliśmy tam nie tylko po autostradach, czy drogach krajowych, ale i po takich o "74 kategorii odśnieżania" i nigdzie nie trafiliśmy na dziury. Ale za to po przejażdżce paryskim péripherique w godzinach szczytu człowiek zaczyna mniej krytycznie spoglądać na warszawskie korki. A już podejście francuskich kierowców do używania kierunkowskazów wywołałoby ostry atak migreny nawet u zaprawionego w drogowych potyczkach polskiego "złotówy".
Podoba mi się to, że na francuskiej prowincji wolą adaptować stare domy lub budować nowe w stylu pasującym do okolicznej zabudowy, zamiast tworzyć architektoniczne koszmarki, które pasują do okolicy jak pięść do nosa. Z drugiej strony moglibyśmy się od Francuzów jeszcze bardzo dużo nauczyć w dziedzinie przemysłowego dymania turystów na kasę.
Ciekawy obraz Francji wyłonił się z rozmów ze statystycznie wysoce niereprezentatywną liczbą tambylców. Na ich podstawie można by sądzić, że jest to kraj rządzony przez polityków zbyt głupich, by ukrywać dowody afer w które są zamieszani, którzy chętnie zepsują dobrze sprawdzające się rozwiązania dla ułamka procenta zyskanego w sondażach popularności. A potem zreformują po raz kolejny wyniki swoich reform, wprowadzając w efekcie jeszcze większy chaos. A do tego można dodać jeszcze biurokrację, która zajmuje się tym, co biurokratom wychodzi najlepiej i działalność związków zawodowych, paraliżującą rozwój przedsiębiorczości. Podobno z perspektywy francuskich programów informacyjnych Polska wygląda na całkiem rozsądnie zarządzany kraj.
Spotkałem się we Francji z modelem gościnności, jakże bliskim sarmackiemu sercu: gości trzeba dobrze nakarmić, a następnie wlać w nich taką ilość alkoholu, jaką są w stanie przyjąć. To ostatecznie przekonało mnie, że choć w Polsce wiele jeszcze możemy poprawić, to jednak przynależymy już do elitarnego kręgu zachodniej kultury, która stanowi ostoję wolności i demokracji, stanowi motor ogólnoświatowego rozwoju i w ogóle jest najlepszym, co ludzkość do tej pory stworzyła.
Wracałem do Polski przepełniony patriotyczną dumą, obawiając się jedynie, że w kraju dopadnie mnie charakterystyczne dla przypadkowych obywateli naszego przypadkowego społeczeństwa malkontenctwo i czarnowidztwo. By się przed tym bronić sięgnąłem od razu po powrocie po "Gazetę Wyborczą", która jest przecież jednym z filarów społecznej akcji "Orzeł może", mającej zwalczać polskie ponuractwo i promować radosne i optymistyczne spojrzenie na naszą narodową rzeczywistość. Dowiedziałem się z niej, że wielki biznes czyha na moją e-prywatność, drogi które miały być gotowe na Euro 2012 zostaną planowo zbudowane przed wyborami samorządowymi, premier Donald Tusk musi się pogodzić z porażką reformy sądownictwa przygotowywanej z takim zapałem przez nieodżałowanego ministra Gowina, a mnister Arłukowicz ma kolejny wspaniały pomysł na uzdrowienie nieprawidłowości w naszej służbie zdrowia. Oprócz tego okazało się, że udało się zwolnić agenta północnokoreańskiego reżimu pracującego sobie dotąd na dyrektorskim stanowisku w PKP PLK, w PSL źle się dzieje pod przewodnictwem nowego przewodniczącego, a problem agresji na podłożu rasizmu w Białymstoku, wobec którego od lat jest bezradna miejscowa policja zostanie wkrótce rozwiązany dzięki osobistej interwencji szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza. Kolejny artykuł donosił o tym, że Polacy są lżeni w Wielkiej Brytanii, inny, że "wciąż niepewna [jest] przyszłość działek" pracowniczych. Dalej pani Henryka Bochniarz pisała o szkodliwości żądań związków zawodowych dla polskiego rynku pracy. A na koniec na stronach poświęconych sportowi wyczytałem, że prawdziwi kibice Apatora zwanego obecnie Unibaksem nienawidzą startującego w jego barwach Tomasza Golloba, czemu dają wyraz w tak charakterystyczny dla kibiców, nacechowany głęboką kulturą i szacunkiem sposób.
Przyznam że ta podniosła propaganda sukcesu spowodowała, że przepełniony wzniosłymi uczuciami uśmiałem się jak norka.
"Podoba mi się to, że na francuskiej prowincji wolą adaptować stare domy lub budować nowe w stylu pasującym do okolicznej zabudowy"
OdpowiedzUsuńChyba nie mają wyboru, L. Stomma kiedyś opisywał w felietonie jak ścisłe są przepisy w tej dziedzinie.
RobertP
W takim razie podoba mi się, że potrafią te przepisy skutecznie egzekwować.
UsuńWidziałam i podziwiałam Twoje zdjęcia z tej wyprawy na G+.
OdpowiedzUsuńU nas za dużo pozwala się na marnowanie tych właśnie starych domów. Przykładem jest dom stojący trzy domy ode mnie, stary w stylu dworkowym, niestety nikt nie stara się go odnowić, naprawić, a byłoby warto.
Powroty po dłuższych zagranicznych wojażach do naszej polskiej codzienności bywają dziwne i trudne :)
pozdrowienia!
Zdjęcia zwykłych domów czekają jeszcze na obrobienie - mam nadzieję, że niedługo je również pokażę. Na razie musiałem się zająć zdjęciami "rodzinnymi".
UsuńA co do powrotów zza granicy, to wydaje mi się, że są coraz łatwiejsze. Choćby dlatego, że tam również jest mnóstwo debilizmów podobnych do naszych, ale żeby je dostrzec, trzeba np. porozmawiać z tambylcami. A z drugiej strony w Polsce jednak bardzo wiele się zmieniło i dużo tych zmian mi się podoba.
Maupo, stałam się Twoją fanką po ostatnim wpisie, a Ty milczysz(:
OdpowiedzUsuń